Szczyt wszystkiego, czyli zabrałam dzieci w góry

Szczyt wszystkiego, czyli zabrałam dzieci w góry

Piękna sierpniowa sobota w Zakopanem. Wybieramy się całą ferajną w góry, a w zasadzie w doliny. Umówieni jesteśmy z przewodnikiem, który zabiera nas do Doliny Strążyskiej, trasa wybrana specjalnie pod dzieciaki. Sama byłam tam ostatnio pacholęciem będąc, więc cieszy mnie to niezmiernie. Mam nadzieję, na dopasowanie kilku wspomnień do rzeczywistych krajobrazów. Ruszamy, Hela ląduje w nosidle, a Lila i Franek idą o własnych siłach. Początek jest zaskakująco dobry, zwykle wyjąca w górach Lila idzie sama, świetnie się bawi w towarzystwie koleżanek i kolegi. Jest bosko.

Kiedy droga zaczyna być stroma, starsza córka uruchamia wyjec – idzie i wyje „Jaaaa chceeeee naaaaa reeeeeceeee”. Ćwiczyliśmy to w Bieszczadach, trwa to zazwyczaj godzinę, tyle czasu Lila próbuje nas przekonać do noszenia, zwrócić uwagę obcych ludzi, sprawić że zawstydzeni spojrzeniami innych, w końcu ją podniesiemy. Nic z tego, jesteśmy okrutni, idziemy dalej. W tym czasie wszystkie inne dzieci od czasu do czasu marudzą, że bolą ich nogi. My idziemy dalej, powoli, ich tempem, ale idziemy. Coraz częściej słyszymy komentarze niektórych turystów: „Po co ciągnąć ze sobą dzieci”, „Nie lepiej zostawić w domu”, „Biedactwa”, „Co za brak odpowiedzialności”. Po usłyszeniu setnego komentarza zaczynam mieć wrażenie, że nie wchodzę z dziećmi na Sarnią Skałę, tylko na K2. Zdobywamy szczyt, dzieci mega szczęśliwe, że są na samej górze, że same weszły i, że takie widoki.

Schodzimy, a ja myślę o każdym złym słowie, które usłyszałam. Każdy negatywny komentarz boli, bo wiem, że nie robię nic złego. Wiem, że takie wyjazdy pamięta się na całe życie, że moje dzieci za 20 lat będą z sentymentem wspominać właśnie to, co z punktu widzenia niektórych dorosłych może być brakiem odpowiedzialności i męczeniem dzieci. Zupełnie tego nie rozumiem, bo chyba moją rolą nie jest unikanie sytuacji, w których bolą nogi? Przecież ja muszę im pokazać świat, w którym ból nogi często jest najmniejszym z problemów.

Jak mam ich nauczyć, że droga do celu rzadko kiedy jest łatwa i przyjemna, że zdobywanie najwyższych szczytów, często wymaga od nas przekraczania kolejnych granic, że nie warto się poddawać i odpuszczać, że trzeba przeć naprzód – powoli, we własnym tempie, ale do przodu? Mogę im o tym opowiedzieć, ale nie zapamiętają. Wolę zabrać ich w góry, bo góry uczą najlepiej.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że oni po takiej wycieczce są przeszczęśliwi. Po zejściu szybko zapominają o tym, jak ciężko było im w trakcie marszu, tylko cały czas mówią, że byli wysoko, że weszli sami i, że widzieli z góry cały świat. Następnego dnia czujemy w nogach ból, ciężko chodzić po schodach i śmiejemy się z siebie, że takie 10 km po górach to już nie dla nas. A co robią nasze dzieci, które przeszły ten sam dystans na swoich znacznie krótszych nóżkach? Śmigają po całym domku w górę i w dół, i biegną na pastwisko oglądać owce. Kiedy zdziwiona pytam się Lili czy bolą ją nogi odpowiada: „Nie! Przecież się w nic nie uderzyłam!”. Dziwne. Nieodpowiedzialni rodzice zamiast zostawić ją w domu, przeciągnęli to biedactwo po górach a ona następnego dnia nawet nie czuje, że szła. Dla mnie to najlepszy dowód na to, że nie ma co się użalać nad wędrującymi po górach dziećmi. Trzeba kibicować, żeby zakiełkowała w nich miłość do takich miejsc :)

fot. S. Ferreira
fot. S. Ferreira

fot. S. Ferreira

zakopane-3 zakopane-4 zakopane-6 zakopane-7 zakopane-8

Zobacz
więcej

Bezpieczna droga do żłobka, szkoły i przedszkola

Bezpieczna droga do żłobka, szkoły i przedszkola

Już za chwilkę będziemy znowu odprowadzać swoje dzieci do szkoły, przedszkola czy żłobka. Zapewne jeśli pogoda pozwoli, to będziemy chodzić pieszo, czy jeździć rowerem, ale jeśli mamy daleko, albo pogoda zacznie zawodzić, to prawdopodobnie zaczniemy w tym celu używać samochodu.