Wielka szafa w zabudowie to z jednej strony błogosławieństwo (żadna inna szafa nie mieści tylu rzeczy), a z drugiej przekleństwo – bo wielka, nie da się jej nigdzie przestawić, no i zazwyczaj po kilku latach ni w ząb nie pasuje do zmieniającego się wystroju wnętrza. Franek ma w swoim niewielkim pokoju właśnie taką wielką szafę, która nie pozwala na żadne spektakularne zmiany w tym pomieszczeniu. Nie da się jej przestawić, by inaczej zaaranżować pokój, nie da się jej też wymienić na coś zgrabniejszego, bo do dyspozycji mamy niecałe 9m2. Przy okazji niedawnego remontu w pokoju Franka postanowiłam, że kwestię szafy rozwiążę inaczej – zostanie na swoim miejscu, ale na moich warunkach!
Przemalowanie szafy na inny kolor chodziło za mną już od jakiegoś czasu, ale nie byłam w stanie znaleźć w internecie żadnego dobrego poradnika, jak się za takie malowanie zabrać. Najbardziej pomocny okazał się wpis Asi Glogazy z metamorfozą jej sypialni, dzięki któremu uwierzyłam, że to jest naprawdę możliwe do wykonania przez przeciętnego śmiertelnika. No, a ponieważ wiem, że ja również już takie rzeczy potrafię zrobić, to sama też zaświadczam, że można i że warto!
Największym wyzwaniem w trakcie tej malarskiej przygody było rzecz jasna rozebranie tej szafy na takie kawałki, by dało się ją jeszcze z powrotem złożyć. U nas udało się tylko ściągnąć drzwi i zdemontować z nich te srebrne listwy. Cała reszta (czyli boki i szyny) zostały na miejscu, co utrudniało malowanie, ale przynajmniej nie miałam problemu ze złożeniem szafy. Teraz wiem, że byłoby znacznie łatwiej (i chyba też trwalej), gdyby udało mi się odkręcić dolną metalową szynę.
Po zdjęciu drzwi okleiłam taśmą zabezpieczającą szafę, ściany i podłogę tak, by straty podczas malowania były jak najmniejsze. Postanowiłam też nie malować szafy od środka, bo pracy byłoby przy tym mnóstwo, a efekt zapewne pozostałby niezauważony. Tam, gdzie miała się kończyć farba, przykleiłam taśmę malarską.
Do malowania wybrałam farbę akrylową Tikkurila Everal Aqua (Semi Matt). Chciałam użyć Śnieżki Supermal, bo wiele osób mi ją polecało, ale niestety okazało się, że nigdzie w pobliżu nie ma mieszalników Śnieżki, a ja potrzebowałam konkretnego koloru, który miał pasować do niebieskiej lamperii. Trochę więc zostałam zmuszona do użycia Tikkurili i jeszcze nie wiem, czy nie będę żałować, bo dopiero po jakimś czasie okaże się, jak trwała jest ta farba. Kolor, który wybrałam to NCS S 6020-R80B.
Nasza szafa ma okleinę dość chropowatą, więc postanowiłam jej nie szlifować. Po pierwsze, okleinę dość łatwo można uszkodzić, po drugie, jedyne czego mi w domu brakowało to pyłu ze szlifierki. Gdyby szafa miała gładką powierzchnię, to zapewne przejechałabym ją delikatnie papierem ściernym. Wyczyściłam całość benzyną ekstrakcyjną i zaczęłam malować. Farbę starałam się nakładać bardzo cienkimi warstwami, więc po pierwszym malowaniu bałam się, że tych warstw będzie sto, ale ostatecznie stanęło na trzech – szafa miała jasny kolor, ja malowałam ją na dużo ciemniejszy, więc poszło w miarę gładko. Oczywiście zajęło mi to kilka dni – bo między kolejnymi warstwami robiłam długie, minimum 4-godzinne przerwy.
Dużym wyzwaniem było malowanie tak dużej szafy – same drzwi po ustawieniu przy ścianie zabrały masę miejsca, do tego potrzebowałam drabiny, by malować górne elementy, więc malowanie wyglądało jak taniec z drabiną, którą ciągle przestawiałam, uważając, by przez przypadek nie dotknąć tego, co przed chwilą pomalowałam. Ale najwięcej pracy i stresu było przy odklejaniu taśm zabezpieczających ścianę i podłogi. Powiem szczerze – wiedziałam, że taśmy ściąga się, zanim farba wyschnie, ale jeśli nakłada się kilka warstw w ciągu kilku dni, to, tak czy inaczej, przy ściąganiu taśmy, pierwsza warstwa jest już sucha. Oczywiście okazało się więc, że w paru miejscach ściągnęłam taśmę z kawałkami farby. Gdybym miała malować szafę jeszcze raz, to w najbardziej newralgicznych miejscach wcale nie przyklejałabym taśmy, albo odklejałabym ją po każdej warstwie farby. Przy domalowywaniu ubytków przykładałam do podłogi czy ściany kartkę i malowałam przy niej, a potem przesuwałam ją dalej. Jest to bardziej upierdliwe niż taśma, ale potem nie trzeba nic odrywać.
Jakoś też inaczej sobie wyobrażałam granicę między nową farbą a starą okleiną. Okazało się, że ta granica jest bardzo wyraźna, bo farba odstaje od okleiny, więc łatwo byłoby uszkodzić czy zerwać farbę w tym miejscu. Dlatego na tym łączeniu nakleiłam czarną taśmę, która dobrze przylega do obu powierzchni. Wygląda też całkiem spoko.
Po wyschnięciu całości nałożyłam na drzwi metalowe listwy i zamontowaliśmy je w szafie. Szafa po złożeniu wygląda dużo lepiej, niż oczekiwałam. Serio byłam w szoku, że w taki prosty, domowy sposób (za kilkadziesiąt złotych) można mieć nową, ładniejszą szafę! Pomyśleć, że przed remontem pokoju Franka przeszło mi przez głowę, by po prostu zamówić mu nową szafę za worek pieniędzy.
Co więcej, po pomalowaniu szafy wpadłam na pomysł, że te granatowe elementy warto powielić w innych meblach. W ten sposób biały regał na książki BILLY dostał granatowe tyły, a biurko PÅHL z Ikei dostało granatowe fragmenty nóg (chociaż z nimi nie było tak łatwo, bo są metalowe i musiałam je wcześniej trochę zeszlifować, a potem zagruntować). Dzięki temu cały pokój wygląda tak, że nic, tylko w nim zamieszkać!
Zastanawiałam się nad tym, czy pomalowanej szafy nie pomalować jeszcze lakierem, ale miałam obawy, że ta ładna półmatowa szafa stanie się błyszcząca, a tego nie chciałam. Być może z czasem zacznę żałować, bo okaże się, że farbę łatwo można zedrzeć. Póki co udało mi się uszkodzić farbę w kilku miejscach, wtedy kiedy przypadkowo przejechałam ostrymi narzędziami po szafie (na szczęście w miejscach niewidocznych). Jest więc szansa, że przy codziennym używaniu, ubytków nie będzie jakoś strasznie dużo :D
Zdjęcia: Agnieszka Wanat & Marysia Górecka