Kiedy kupowaliśmy pierwszy prawdziwy rower dla Franka, to w ogóle nie zastanawiałam się nad tym, czy na tym samym rowerze będzie jeździła kiedyś Lila. Jakoś w ogóle nie wydawało mi się, że dzieci będą rosły, a wymiana ubrań na większe będzie moim najmniejszym zmartwieniem. Ale gdy się okazało, że dzieci jest troje i że każde rośnie, i każde będzie musiało mieć rower wymieniany co kilka lat, to entuzjazm do zakupu wszelkich sprzętów sportowych opadł. W tym roku musieliśmy kupić nowy rower dla Franka, ale Lila też musiała przesiąść się na większy. Dwa nowe rowery to wydatek minimum 1000 zł, co brzmi dość dramatycznie. Dlatego postanowiłam poszukać w sobie Marysi-minimalistki i zrobić wszystko, żeby nie wydać nawet połowy tej kwoty.
Rower Franka udało się pozyskać od przyjaciół w zamian za butelkę dobrego Porto ;) Po wydaniu w serwisie 130 zł mieliśmy rower jak nowy. Dlatego bardzo polecam popytanie znajomych, czy nie mają jakiegoś roweru, który od 3 lat planują sprzedać lub oddać. Jedno pytanie rzucone na Facebooku może zdziałać cuda :)
Z rowerem dla Lili poszło mi jeszcze taniej! Postanowiłam, że stary rower Franka, który był całkiem sprawny, ale „chłopakowy” przerobię na wersję bardzo dziewczęcą, w której Lila zakocha się od pierwszego wejrzenia! Rowerowa metamorfoza to była godzina roboty, a efekt wprawił nową właścicielkę w osłupienie!
Dlatego, jeśli macie w planach przekazanie dziecku rowerka po starszym bracie lub starszej siostrze, ale wizualnie nie do końca spełnia on wyobrażenie o tym, jak powinien wyglądać wymarzony rowerek, to zachęcam do takiej metamorfozy. Bo poza kupieniem paru rzeczy w internecie potrzebna jest jedynie godzina waszego czasu.
Rower Franka prezentował się następująco:
Ładny, czerwony, z naklejkami sugerującymi, że jeździ na nich jakiś rajdowiec. Nie miał w sobie nic, co lubią małe dziewczynki (jednorożce, tęcze i małe kotki). Ale kolor rowerka był dla dziewczynki idealny! Dlatego doszłam do wniosku, że jedyne czego potrzebujemy, to ściągnięcie naklejek i dołożenia tam dziewczęcych akcentów.
Odklejanie naklejek było bardzo proste — wykorzystałam do tego płyn do ściągania naklejek (do kupienia za niecałe 20 zł). Pomagałam sobie pęseta, a pozostały na ramie klej schodził po przetarciu go płynem. Przy okazji wyczyściłam cały rower, żeby się błyszczał i wyglądał jak nowy.
Następnie na ramę ponaklejałam specjalne naklejki na rower — małe białe groszki, dzięki czemu rower stał się dziewczyński. Jeden arkusz naklejek, który wystarczył na obklejenie całej ramy, kosztował niecałe 12 zł! Naklejki trzymają się dobrze i wyglądają tak, jakby były tam od samego początku.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie odmalować kierownicy, która miała sporo otarć, ale szybko uświadomiłam sobie, ze za chwilę te rysy wrócą, bo rower nie będzie stał w muzeum, tylko będzie na nim jeździć pięciolatka :D
Kluczowa była wymiana dzwonka rowerowego na nowy — poprzedni był mały i czerwono-czarny, teraz Lila ma duży czerwony dzwonek w białe kropki.
Do ramy przyczepiłam też dwa białe plastikowe kwiatki (5,90 zł za sztukę), na szprychach zostały kolorowe koraliki, a nakrętki na wentyle podmieniłam na takie z truskawką (TUTAJ znajdziecie też inne modele). Akurat one zachwyciły mnie najmniej (bo kosztowały najwięcej ze wszystkich dodatków, czyli 34,90 zł), ale Lili się podobają.
Teraz rower prezentuje się tak:
Nikt by nie pomyślał, że wcześniej jeździł na nim Franek :) Lila bardzo nalega na koszyczek montowany na kierownicy, więc być może nie jest to ostateczna wersja tego rowerka.
Za całość zapłaciłam ok. 100 zł, a w cenie dostałam rower dla Lili i potem dla Heli, więc jest to bardzo udana metamorfoza. Jeśli macie w domach rowerki po starszych dzieciach, to zachęcam do takiej przeróbki, czasem już samo ściągnięcie naklejek sprawia, że rower wygląda zupełnie inaczej :)