Kiedy na zagranicznych wakacjach widzę brytyjskie pięciolatki ze smoczkiem w buzi, to coś się we mnie gotuje. W sumie to prywatna sprawa rodziców, bo to ich dzieci i ich problemy ze zgryzem, mówieniem czy okrucieństwem rówieśników. Ale widząc takie duże smoczkowe dziecko zastanawiam się, co takiego się stało, że rodzice nie zadbali o to, żeby tego smoczka się pozbyć. Moje dzieci uzależniły się od smoczków, kiedy przestałam karmić je piersią. Z Frankiem udało nam się porzucić smoczek kiedy skończył 1.5 roku, więc w wieku optymalnym do takich zabiegów. Lila później zaczęła i później skończyła. Bo jej przygoda ze smoczkiem trwała od 14 miesiąca życia aż do teraz (ma 2,5 roku). I o ile u Franka pozbycie się smoczka było bezbolesne – zajęło to jeden tydzień, kiedy po prostu przestaliśmy mu dawać wieczorem smoczek, o tyle u Lili prób było pewnie kilkanaście. Z powodu tej ostatniej w 100% udanej próby postanowiłam się podzielić moim doświadczeniem – wiem już, że im później się za to zabieramy tym trudniej, ale z drugiej strony smoczek jest często dla nas rodziców ogromnym wybawieniem, bo wyręcza nas w usypianiu i uspokajaniu dziecka. Przy trzecim dziecku na pewno będę chciała skończyć przygodę ze smoczkiem do drugich urodzin, no ale życie pokaże, czy nie będę matką jedynej polskiej siedmiolatki ze smoczkiem :)
Nasze 3 kroki do odsmoczkowania dzieci:
1. Podejmujemy decyzję, że smoczka już nie chcemy
Ta decyzja jest kluczowa. Moim zdaniem nie ma się co spieszyć, naturalny odruch (i potrzeba) ssania zaczyna u dzieci zanikać dopiero około 18 miesiąca życia, więc jeśli nie karmimy już dziecka naturalnie, to jakoś musi ono tę potrzebę zaspokajać. Może w tym celu chcieć pić z butelki ze smoczkiem, albo po prostu używać smoczka. Nie trzeba panikować, że roczne dziecko ciągle ssie smoka, ale jeśli robi tak dwulatek, to pewnie czas zaplanować pożegnanie z uspokajaczem. Ważne jest to, żeby być pewnym, że chcemy się go pozbyć. Jeśli sami nie jesteśmy do tego przekonani, to nasze dziecko też nie będzie. Dobrze jest też o tej decyzji poinformować wszystkie osoby, które zajmują się dzieckiem – dziadków, nianie, opiekunki w żłobku. Bo sukces zależy tylko od tego, czy wszyscy będą stosować dokładnie takie same zasady.
2. Zaczynamy małymi krokami
Jeśli dziecko używa smoczka bardzo często w ciągu dnia, nie tylko w sytuacjach stresowych, czy kiedy idzie spać, to najpierw trzeba zacząć wyjmować mu smoczek w chwilach kiedy ten smoczek nie jest mu potrzebny. Jeśli zajęte jest zabawą, to i tak nie zauważy, że matka próbuje wyciągnąć mu obcego z buzi. Później staramy się pozbyć smoczka w sytuacjach, kiedy dziecko potrzebuje pocieszenia. Oczywiście wymaga to naszego dużego zaangażowania, bo to nie jest tak, że jeśli do tej pory smoczek był ratunkiem na każdy smutek, to nagle z dnia na dzień dziecko zacznie uspokajać się samo. Na pewno się tego nauczy, ale powoli. Małymi krokami (i może to zająć naprawdę kilka tygodni) dochodzimy do momentu, w którym smoczek jest niezbędny tylko w jednej sytuacji, czyli podczas zasypiania. A potem czeka nas już jedynie ostatnie starcie.
3. Ostatnia bitwa czyli zasypianie bez smoczka
Z tym jest najtrudniej, nie dlatego, że dziecko koniecznie musi zasypiać ze smoczkiem, ale dlatego, że dziecko kładzie się spać, kiedy my też jesteśmy już wykończeni i jedyne o czym marzymy to chwila spokoju. Taką chwilę, a nawet więcej możemy dostać w zamian za włożenie dziecku smoczka do buzi. I ja to naprawdę dobrze rozumiem, bo z Lilą ten etap zajął nam około 2-3 miesięcy.
Kiedy doszliśmy do momentu, w którym smoczek potrzebny był jej tylko wieczorem, kładliśmy ją do łóżeczka bez smoczka, czytaliśmy bajki, śpiewaliśmy kołysanki i wyciszaliśmy. Po kilku minutach darła się wniebogłosy “Nioka! Nioka!”. Przychodziłam ją uspokoić raz i drugi, ale przy trzecim razie wymiękałam. Wymęczona po pracy, po zabawie z dziećmi i do tego w ciąży naprawdę chciałam już odpocząć. I kupowałam ten spokój smoczkiem. Mimo to od czasu do czasu udawało nam się przeżyć noc bez smoczka.
Kiedy postępy były coraz większe, pojechaliśmy na tygodniowy urlop bez dzieci, które zostały u dziadków. I tam Lila znowu zaczęła chodzić ze smoczkiem non-stop. I nikogo za to nie winię, bo pewnie tęskniła za nami i smoczek ją uspokajał, a dziadkowie nie mieli ani sił, ani serca żeby słuchać jej zawodzenia przez całą dobę. Po powrocie znowu pozwoliłam jej zasypiać ze smoczkiem.
Smoczka pozbyliśmy się ostatecznie w zeszłym tygodniu, na naszych wspólnych nadmorskich wakacjach. Co było kluczowe? Po pierwsze zgubiliśmy go drugiego dnia – nie specjalnie, po prostu gdzieś się zapodział, drugiego nie mieliśmy, co zmusiło nas do pogodzenia się z brakiem uspokajacza (oczywiście znalazł się po dwóch dniach, ale tylko ja o tym wiem). Po drugie jesteśmy na wspólnych wakacjach, gdzie mamy więcej czasu dla siebie. Po trzecie dzieciaki przez cały dzień są tak aktywne, że wieczorem padają, więc samo usypianie trwa znacznie krócej niż w domu. Nie muszą też rano wstawać do przedszkola, więc idą spać znacznie później (przed 22). A po czwarte wykorzystaliśmy fakt, że ulubione koleżanki Lili – Zuzia i Ala JUŻ smoka nie używają, więc było to jakąś dodatkową motywacją. Oczywiście Lila co kilka dni o smoczek się pyta, ale ja jej wtedy tłumaczę, że ona przecież od dawna już smoczka nie ma, co ku mojej radości przyjmuje z zadowoleniem. W ignorowaniu jej pytań o smoczek pomaga mi też to, że Lila nie mówi wyraźnie, więc czasami jak woła “śmoczek”, to podaję jej “śoczek”. A ponieważ soczek bardzo lubi, to nie protestuje :D
Jedyne czego żałuję, to brak jakiegoś oficjalnego pożegnania ze smoczkiem, no ale niestety ciężko jest uroczyście pożegnać smoczek, który się zapodział. Myślę, że takie pożegnanie, to byłoby coś, co 2,5 latka by zapamiętała i moglibyśmy się do tego odwoływać za każdym razem, gdy się o smoczek pyta.
Szczerze mówiąc po tygodniu bez smoka stwierdzam, że ostateczne pozbycie się go wcale nie było takie trudne. Wymagało to naszego dużego zaangażowania przez kilka dni, ale w sumie łatwo poszło. Co jest dla mnie dużym pocieszeniem, bo w kwestii odpieluchowania kilka razy dziennie zaliczam grubą porażkę :)