Koszenie trawy. Odwieczny męski rytuał. Namiastka żniw sprowadzona do niezbędnego minimum. Cotygodniowy obchód domowego trawnika — ręczny, elektryczny, czy nawet spalinowy. Niekończąca się walka o piękny, zielony dywan, wynikająca z chęci zaimponowania sąsiadom.
Jeśli się zastanowić, to moje życie kosiarza mogę podzielić na trzy etapy.
Nie chcem, ale muszem
Pierwszy to zdecydowanie dzieciństwo i lata szczenięce. Pamiętam jak dziś wielką i ciężką kosiarkę z białym cylindrem skrywającym silnik. Najpierw ostrzeżenia rodziców, by się do niej nie zbliżać (wzmocnione poważnym skaleczeniem się Mamy, gdy chciała oczyścić nóż z trawy), potem wręcz przeciwnie — koszenie wynikające z domowych obowiązków. To było straszne — świat zaczął stać właśnie otworem, było tyle wspaniałych rzeczy do roboty, tymczasem trzeba było regularnie, przez całą wiosnę, lato i jesień, przemierzać trawnik nie opuszczając ani kawałeczka. Żmudne przejazdy połączone z pilnowaniem kabla, by przypadkiem nie wpadł pod nóż. I znowu. I znowu. I znowu. Nic dziwnego, że po latach, gdy już się nieco ustatkowałem i wziąłem ślub, ogródek nie kusił mnie zupełnie. Dbanie o niego przypadło w udziale siostrze, a ja zupełnie za tym nie tęskniłem.
Wreszcie dorosłem
Wbrew pozorom są aspekty, w których dorosłem. To był jeden z nich. Może to rozleniwienie spowodowane tymczasowym brakiem pracy, może piękne ogródki genewskich sąsiadów, w każdym razie niedługo po trzydziestce poczułem ogródkowy zew natury i zapałałem chęcią wyhodowania pięknego trawnika. Chęć ta pozostała mi po powrocie do Polski, rączo siałem, nawoziłem, aerowałem i kosiłem. Kosiłem. Kosiłem. Traumy wieku nastoletniego odeszły w zapomnienie, a ja kosiłem, opróżniałem kosz za koszem i podziwiałem trawę. Ale jak to z nami facetami bywa, mój pojazd zaczął mi się po prostu nudzić. I, prawdę mówiąc, zaczęło nudzić mi się samo koszenie. Bo ileż można jeździć w te i we wte po ogródku? Tym bardziej że odkryty na nowo ogródek zaczął kusić innymi elementami. Postawiłem basen, posadziliśmy warzywa i kwiaty. Samo koszenie zaczęło robić się coraz bardziej monotonne i nudne. Moje oczy skierowały się na kosiarki spalinowe, ale wiedziałem, że problem nie tkwi w urządzeniu, ale w samym koszeniu, którego do szczęścia zupełnie nie potrzebowałem. I wtedy natknąłem się na informację o robotach koszących.
Dolce vita
Mary w ramach swojej blogowo-gadżetowej działalności testowała jakiś czas temu odkurzającego robota Roomba (link do recenzji), a ja za każdym razem, gdy na niego patrzyłem, rozbudzałem w sobie zaciekawienie jego kuzynem koszącym trawę. Widziałem takie roboty w sklepach, ale trochę nie wyobrażałem sobie, jak w praktyce działają. W końcu po każdym koszeniu zostawały mi dwa olbrzymie wory trawy i nie wierzyłem za bardzo w to, że rozdrobni ona ją i zostawi na trawniku — koszące roboty nie posiadają kosza na trawę. Nie do końca przekonywała mnie też cena. Jednak ciekawość wygrała — postanowiliśmy skorzystać z nadarzającej się okazji i przetestować Robomow. I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, koszenie trawy zniknęło z mojego życia. I wcale za nim nie tęsknię. Ale po kolei.
O robocie
Kiedy pewnego dnia, już po instalacji, siedziałem w ogródku i przyglądałem się, jak robot sam kosi mój trawnik, a robot odkurzający sam odkurza mój dom, przypomniała mi się scena z Powrotu do Przyszłości, gdy automatyczna smycz sama wyprowadza psa na spacer. Automatycznych smyczy jeszcze nie mamy, ale robot rzeczywiście mocno uświadamia, że mamy już przyszłość. Tym bardziej że kojarzy mi się mocno z harvesterem z Dune 2 :)
Jest zaskakująco cichy i właściwie decyduje o większości rzeczy sam, co trochę mnie przeraża. Chociaż może właśnie o to chodzi? Zanim opowiem o instalacji jeszcze jedno słowo o tym, co najbardziej mnie zastanawiało w robotach koszących, czyli o mulczowaniu. Mulczowanie to właśnie rozsypywanie rozdrobnionej trawy po trawniku. Rzeczywiście robot to robi, ale jest to kompletnie niezauważalne gołym okiem z dwóch powodów.
Po pierwsze trawa rozdrabniana jest na bardzo, bardzo drobne kawałeczki. Po drugie Robomow pracuje codziennie, więc ścina dosłownie czubki źdźbeł trawy.
Instalacja
Kiedy w naszym domu pojawił się robot odkurzający Roomba, to jego instalacja zajęła kilka minut. Chyba podobne oczekiwania mieliśmy w stosunku do robota koszącego Robomow. Okazało się jednak, że na początku Robomow potrzebuje znacznie więcej czasu i energii. Dodatkowo nasz ogródek był niezłym wyzwaniem dla instalatorów. Robot porusza się po obszarze wyznaczonym przez zakopany, a właściwie położony na ziemi kabel tworzący pętlę indukcyjną. To cienki przewód, który po tygodniu zarasta trawą i jest właściwie niewidoczny.
Niestety robot najlepiej radzi sobie w prostokątnych, pustych ogrodach i ma nieco ograniczeń. Między innymi takie, że nie lubi ostrych kątów, a także ciasno stojących przeszkód. Z tego też powodu musieliśmy przesunąć stojący na środku ogrodu basen, co wiązało się ze spuszczeniem pięciu tysięcy litrów wody :) Musieliśmy jeszcze ogrodzić plac zabaw oraz posadzone na środku słoneczniki. Drugim problemem jest instalacja stacji dokującej, czyli bazy robota — to też ma ileś obwarowań, więc panowie nieźle nagłowili się, zanim wybraliśmy docelowe miejsce. Plusem jest to, że nie musieliśmy robić tego samodzielnie — firma ma swoich przedstawicieli w Polsce, którzy bardzo sprawnie radzą sobie z instalacją. U nas całość zajęła kilka godzin, ale głównie dlatego, że opróżnianie i przesunięcie basenu to nie jest szybka sprawa :)
Pierwsza noc razem
Robot koszący Robomow pracuje w dwóch trybach — automatycznym i ręcznym. Ręczny jest czysto zabawowy — sterowanie za pomocą smartfona jest fajne, ale po jakimś czasie może się znudzić. Tym bardziej, że kosi się wtedy znacznie wolniej niż kosiarką tradycyjną. Automatyczny natomiast można odpowiednio zdefiniować. U nas pojawiły się dwa główne wyzwania.
Pierwszy to zraszacze. Te włączają się u nas rano i wieczorem, i oczywiście robot w tym czasie nie może kosić. Teoretycznie, gdy wyczuje deszcz, to wróci do bazy, ale gdyby zraszacz wysunął się pod nią, to doszłoby do katastrofy. Dlatego w aplikacji zdefiniowaliśmy godziny, w których nie może kosić.
Jednak dość szybko pojawił się drugi problem, a mianowicie dzieciaki i pies. Po pierwsze nie ma możliwości, by upilnować w ciągu dnia, by na trawniku nic nie leżało. Co prawda Robomow omija plac zabaw, ale tłumaczenie dzieciakom, by wszystkie zabawki leżały tam (nie mówiąc o tłumaczeniu tego psu), mija się z celem. Po drugie o ile starszym jestem w stanie wytłumaczyć, by nie zbliżały się do robota, o tyle niespełna dwuletnia Hela raczej tego nie zrozumie. Oczywiście robot ma sporo zabezpieczeń, takich jak automatyczne zatrzymanie noża w momencie uniesienia robota, czy zderzak z osłonkami, które zabezpieczają przed dostaniem się pod nóż większych obiektów, oraz kod PIN, który blokuje ręczne uruchomienie robota poza harmonogramem, jednak przezorny zawsze ubezpieczony, więc nasz robot zaprogramowany jest na nocne koszenie – dzięki temu mamy 99% pewności, że wtedy w ogródku nie będzie żadnych maluchów, a ich zabawki będą leżały poza zasięgiem robota. Jak pisałem — jest to raczej bezgłośne, więc nikomu nie przeszkadza.
Po miesiącu
Nie zauważyłem, nawet kiedy minął miesiąc. I, prawdę mówiąc, przestałem specjalnie myśleć o robocie i o trawniku. I chyba o to chodzi. Trawnik jest ciągle skoszony, ja nie muszę wynosić worków z trawą przed dom. Trawa rośnie — nie ocenię jeszcze wpływu mulczowania na użyźnianie trawnika (podobno działa to bardzo dobrze), bo miesiąc to nieco za krótko. Ale mogę z ręką na sercu powiedzieć, że nie brakuje mi tego rytuału.
Co jeszcze powinniście wiedzieć? Robomow przez większość czasu spoczywa w stacji dokującej i ładuje baterie. Sam decyduje o trasie, choć to koszenie jest mocno losowe i to podobno też dobrze wpływa na trawnik. Konfiguracja odbywa się przez USB, ale tego samemu się nie robi — na co dzień podłączasz się do niego przez BT, apką na smartfona. A właściwie nie codziennie, bo nie ma takiej potrzeby. Noża, który wiruje podobno z prędkością śmigła helikoptera, nie ostrzy się, ale wymienia co sezon, kosztuje to ok. 200 zł. Jak już pisałem, robot omija przeszkody, ale tylko te duże i ciężkie typu ławka, czy słup — małe elementy, które dostaną się pod nóż, zostaną zmłócone i mogą ją uszkodzić — u nas stało się tak z jednym gumowym korkiem od basenu i jedna dmuchaną zabawką, która została zdmuchnięta przez wiatr na trawnik. Całe szczęście robot koszący to wytrzymał. Co istotne to, że robot koszący potrafi kosić przy krawędziach za sprawą noży, które posiadają szerzy rozstaw osi niż koła.
Tak, więc jeśli nie masz chęci i czasu kosić trawy i nie odstrasza cię wydanie kilku tysięcy złotych, to polecam roboty Robomow. Zaoszczędzony czas możesz przeznaczyć na inne ciężkie prace w ogródku, takie jak leżenie w basenie, czy w hamaku. Polecam ten styl. Michał Górecki.