Do tej pory najwięcej chusteczek w kinie zużyłam podczas seansu „Króla Lwa” w roku 1994, kiedy po raz pierwszy widziałam śmierć Mufasy. Porównywalnie dużo łez wylałam, kiedy w 1997 roku tonął Titanic, chociaż w tym wypadku należy wziąć poprawkę na fakt, iż miałam wtedy 14 lat. Kiedy wchodziłam na pokaz „Sekretów Morza”, to wiedziałam, że jest to piękny i wzruszający film, ale nikt mnie nie uprzedził, że kiedy ogląda się go z pozycji rodzica małego dziecka, to płacze się przez większość czasu. Co więcej, po obejrzeniu seansu i otarciu łez ma się ochotę uzupełnić zapas chusteczek i obejrzeć go jeszcze raz.
„Sekrety Morza” to przepiękna animacja, utrzymana w stylu ręcznie rysowanego 2D, tak nietypowa w dzisiejszych czasach i tak różna od wszystkich filmów, które ostatnio z dziećmi oglądaliśmy. Dzięki tej „prostocie” dużo bardziej jesteśmy w stanie zachwycić się fabułą i skupić na tym, co reżyser chciał nam przekazać.
Akcja filmu rozwija się pomału, co jest bardzo nietypowe dla współczesnych filmów dziecięcych. Widzowie zmuszeni są do powolnego oswajania się z bohaterami, ich historią, przepiękną animacją i irlandzką muzyką. Z początku zwyczajna historia sześcioletniej Sirszy i starszego brata Bena staje się historią niezwykłą, bo prowadzącą przez świat irlandzkich legend pełnych skrzatów, ludzi-fok i innych magicznych stworzeń.
Mali widzowie zobaczą w tej historii miłość rodzeństwa, która przecież nie zawsze jest dla nich oczywista, bo młodsza siostra ciągle przeszkadza, a starszy brat nigdy nie pozwala dotykać swoich zabawek. Dowiedzą się, że miłość mamy i taty będzie trwać nawet wtedy, gdy jednego z nich zabraknie. Zrozumieją, że rodzina jest w życiu najważniejsza i warto o nią walczyć, nawet jeśli straciliśmy już nadzieję.
Dużo trudniej oglądać ten film z perspektywy rodzica. Identyfikując się z Sirszą i Benem, widzimy znacznie wyraźniej jak my, dorośli możemy skrzywdzić dzieci, myśląc, że dbamy o ich dobro. Widzimy siebie w zachowaniu ojca niepogodzonego ze stratą żony, który ostatnie sześć lat spędza na myśleniu o przeszłości. Widzimy siebie w zachowaniu babci, która „wiedząc, co jest dla dzieci dobre”, krzywdzi je jeszcze bardziej. Widzimy siebie w wiedźmie, która myśli, że chowanie emocji do słoików sprawi, że będzie nam łatwiej.
I chociaż z całą pewnością ten seans nie zmieni nas w rodziców idealnych, to na pewno uwrażliwi nas na potrzeby dzieci, na pielęgnowanie więzi łączących naszą rodzinę i pozwoli zrozumieć, że każdy z nas ma prawo do odczuwania różnych emocji, ale w naszej gestii jest dbanie o to, żebyśmy umieli z tymi emocjami sobie poradzić i żyć dalej.
Gdybyście mieli w tym roku obejrzeć z dziećmi tylko jeden film, to muszą być to „Sekrety Morza”. Koniecznie obejrzyjcie je razem i zabierzcie ze sobą zapas chusteczek. Jestem pewna, że postaci i symbole z tego filmu jeszcze długo będą mogły być przywoływane do tłumaczenia sobie nawzajem tego, co dzieje się w waszym życiu.
Jeśli nie macie jeszcze planów na wspólny seans filmowy, to po 8 maja koniecznie wpiszcie sobie w kalendarz wizytę w kinie na „Sekretach Morza”.
Polski zwiastun:
Wpis powstał przy współpracy z Blomedia.