Naprawdę bardzo rzadko zdarza mi się być niezadowoloną z jakiegoś zakupu – przede wszystkim dlatego, że nie kupuję czegoś, co wygląda podejrzanie. Zanim podejmę decyzję o zakupie jakiegoś gadżetu sto razy zastanowię się czy funkcje, jakie ten przedmiot mi oferuje to jest coś, czego szukam. Tym razem niestety dałam się nabrać i naprawdę mocno się zawiodłam na pasku Flexi Belt, który wydawał mi się niezwykle funkcjonalny. Z opisu producenta wynika, że ten gadżet jest absolutnie idealnym rozwiązaniem dla wszystkich ciężarnych, które nie chcą za dużo wydawać na ciążowe ubrania: „Wstawka do paska Flexi-Belt sprawia że Twoje ulubione spodnie lub spódniczki zamienią się w kilka sekund w ubranie ciążowe. Ten innowacyjny produkt pozwala przyszłym mamom wykorzystać ich ulubione ubrania, dzięki czemu możesz także zaoszczędzić sporo nie kupując ubrań ciążowych w tym okresie.” Brzmi fantastycznie, a na zdjęciach producenta wygląda super, o tak:
A tak się go zakłada:
Po prostu „must have” dla każdej ciężarnej. Moja mama opowiadała mi, ze kiedy w latach 80. była w ciąży i nie było niczego takiego jak spodnie ciążowe, to standardem było noszenie spodni, w których szlufka i guzik były połączone gumką recepturką – wygodne i proste do wykonania. Flexi Belt miał być taką ulepszoną wersją gumki recepturki.
Kupiłam go już w pierwszym trymestrze ciąży, kiedy przestałam dopinać się w moje normalne spodnie – tzn. jeszcze się dopinałam, ale na leżąco i z wciągniętym brzuchem. Ponieważ spodnie ciążowe, które posiadałam były nieco luźne pomyślałam, że ten gadżet to jest strzał w dziesiątkę. Nie będę musiała kupować nowych spodni ciążowych, bo do czasu kiedy brzuch będzie mały będę używać Flexi Belt.
Kiedy przyszła przesyłka od razu postanowiłam sprawdzić jak pasek działa w rzeczywistości. Niestety okazało się, że pasek skrócony do minimum, był za szeroki – czyli dało się go założyć, ale spodnie zsuwały mi się z pupy. Wypróbowałam go na biodrówkach i spodniach z wysokim stanem, niestety każde spodnie zjeżdżały w dół. Trochę byłam rozczarowana, bo zakładałam, że pasek przyda mi się właśnie na tym etapie ciąży kiedy spodnie ciążowe są za duże, a nieciążowe są już za ciasne. Przeliczyłam się, no ale widocznie źle zinterpretowałam zamiary producenta.
Drugie podejście do Flexi Belt zrobiłam w 21 tygodniu ciąży – brzuch jest już duży, spodnie ciążowe pasują jak ulał, ale miałam nadzieję, że dzięki paskowi będę mogła pochodzić w moich ulubionych nieciążowych spodniach. No i niestety, znowu nic z tego nie wyszło :( Najpierw przymierzyłam biodrówki i okazało się, że pasek nadal jest zbyt długi (mimo, że jest maksymalnie zwężony) i spodnie trzymają się na miejscu tylko jeśli się nie poruszam :( Wyciągnęłam więc spodnie z wysokim stanem – tym razem było nieco lepiej jeśli chodzi o trzymanie się na pupie, chociaż po kilku godzinach chodzenia spodnie wisiały już zdecydowanie za nisko. Natomiast przeraził mnie trochę efekt wizualny noszenia spodni z tym paskiem. Wygląda to mniej więcej tak:
Ja rozumiem, że nie wszystkie ciężarne przywiązują wagę do wyglądu, ale mimo wszystko mamy jakieś minimum dobrego smaku. Jak mam pójść do pracy albo do sklepu z rozpiętym rozporkiem i tym pomiętym kawałkiem materiału? No ludzie! Chyba, że producent z góry założył, że na spodnie narzucę tunikę do połowy ud i wtedy problem się rozwiąże. Ale co jeśli ja nie chcę nosić tuniki? Jeśli chcę założyć bluzkę normalnej długości, albo co gorsza sweterek, który kończy się w pasie? Mam później świecić tym rozporkiem? Naprawdę dziękuję za taką stylizację. Już wolę szarpnąć się na spodnie ciążowe, zwłaszcza, że ten gadżet kosztuje ok. 70zł, czyli niewiele mniej niż spodnie ciążowe w sieciówce. Dlatego gdyby kogoś Flexi Belt kusił, to ja odradzam, ewentualnie mogę oddać mój :)