Karmienie piersią to nie jest bułka z masłem

Karmienie piersią to nie jest bułka z masłem

Jakoś tak zupełnie przez przypadek ostatnio cały czas natrafiam na dyskusje dotyczące karmienia piersią. Trafiam zawsze na bardzo skrajne teksty o terrorze laktacyjnym, albo o korporacjach wydających miliardy dolarów na to, żeby matki nie karmiły naturalnie. Są to na tyle skrajne poglądy, że można z góry założyć, iż każdy z nich mocno mija się z prawdą. Co więcej takie poglądy w żadnym wypadku nie pomagają tym kobietom, które są w tej trudnej sytuacji, że chciałyby karmić, ale nie wychodzi im to tak, jak w poradnikach dla mam, albo w serialach telewizyjnych. Dlatego postanowiłam do tych dyskusji dorzucić moje liberalne trzy grosze i moje trudne mleczne początki, które mam nadzieję komuś pomogą.

Moim zdaniem to cudownie, jeśli kobieta od samego początku jest w 100% przekonana, że będzie karmić swoje dziecko mlekiem modyfikowanym. Bez względu na to, z czego ta decyzja wynika, takie jest święte prawo matki i już. Nawet, jeśli powodem ma być strach przed obwisłym biustem to moim zdaniem ten argument jest wystarczający. Bo jeśli taka matka ma później po każdym karmieniu dziecka lecieć do lustra i mierzyć czy już obwisło czy jeszcze nie, to szkoda inwestować w takie karmienie – ani dla matki, ani dla dziecka nie będzie w tym żadnej radości. Równie fantastycznie jest wtedy, kiedy zwolenniczka naturalnego karmienia już w trzy godziny po porodzie z dumą przystawia do piersi swoje nowo narodzone dziecko, a ono je i tyje. Naprawdę pozazdrościć.

A co jest wtedy, kiedy chcemy karmić naturalnie, ale za nic nie chce nam to wyjść? Walczymy przez kilka tygodni, ale jeśli nadal nie odnosimy sukcesu to przerzucamy się na mleko modyfikowane i albo czujemy się winne, bo nie byłyśmy w stanie zrobić czegoś tak prostego jak karmienie piersią, albo zaczynamy się upewniać w przekonaniu, że sztuczne mleko w zasadzie jest dużo lepszym rozwiązaniem. Osobiście uważam, że każda matka, która chciała karmić naturalnie, ale jej się to nie udało to porażka naszego systemu opieki medycznej. A ponieważ, na ten system nie do końca można w Polsce liczyć (szczególnie w kwestiach laktacyjnych), to moim zdaniem warto się jeszcze przed porodem przygotować do tej trudnej sztuki, jaką jest naturalne karmienie. Bo jeśli wydawało wam się, że trud porodu jest początkiem cudownego macierzyństwa, to możecie być w błędzie. W wielu znanych mi przypadkach poród był początkiem znacznie trudniejszych wyzwań :)

Co trzeba wiedzieć, żeby łatwiej poradzić sobie z trudnymi początkami?

Pierwsze próby karmienia piersią są jak pierwsza randka, niby każdy wie, czego chce, ale nic dobrze nie wychodzi. Wtłoczono mi do głowy, że dziecko trzeba przystawić do piersi tuż po porodzie, w związku z tym spodziewałam się, że dziecko, do tej piersi się przyssie i już. Może moje dzieci są nietypowe, ale one po porodzie nie były zainteresowane jedzeniem. Przytulić się oczywiście chciały, ale o żadnym ssaniu nie było mowy.

Kiedy przystawianie zaczyna wychodzić – czyli sutek trafia do buzi dziecka, to okazuje się, że mleka nie ma. Dziecko ma je sobie wyprodukować przez ssanie, ale Franek to był panicz, który nie miał zamiaru na nic czekać, ani niczego sobie produkować. Mleka nie było, więc była złość i niechęć do ssania czegoś, z czego nic nie leci. Z Lilą było łatwiej, ale tylko dlatego, że ja wiedziałam o co w tym chodzi.

Jeśli mleko nie pojawia się kolejną dobę to zaczynamy wpędzać się w poczucie winy: no tak tylko mi się to zdarza, inne karmią, ja nie, coś jest ze mną nie tak, to dla tak niezaradnych matek musieli wymyślić mleko modyfikowane. Z każdym nieudanym karmieniem takie myśli mocniej wbijają nam się do głowy. I szczerze mówiąc, jeśli w porę nie trafimy na kogoś, kto będzie umiał z nami o tym porozmawiać, to z całą pewnością zaczniemy karmić dziecko sztucznie. Moje szczęście polegało na tym, że Franka rodziłam w szwajcarskiej klinice gdzie byłam pod fantastyczną opieką i położne naprawdę mnie wspierały. Moja koleżanka z pokoju miała dokładnie taki sam problem z brakiem pokarmu, więc sobie na zmianę popłakiwałyśmy i na zmianę przychodziły do nas położne, łapały nas za rękę i mówiły, że każda matka tak ma, że mleko na pewno się pojawi, tylko trzeba trochę poczekać, a nawet jeśli nie, to nie jest koniec świata, ze przecież dziecko z głodu nie umrze. Dla mnie było to nieocenione wsparcie, bez którego na pewno bym się poddała. Szczerze mówiąc na początku byłam przekonana, że karmienie piersią jest naturalne, przystawiasz dziecko i już, i że to tylko ja jestem takim nieudacznikiem, historie usłyszane od położnych utwierdziły mnie w przekonaniu, że karmienie piersią ma bardzo trudne początki. Dlatego moim zdaniem każdy, kto ma problemy z karmieniem powinien jak najszybciej (najlepiej jeszcze w szpitalu) skorzystać z pomocy doradcy laktacyjnego. Jeśli ten ze szpitala wam nie odpowiada, to umówcie się z kimś prywatnie, ważne żeby była to ciepła osoba, która będzie wam nie tylko doradzać i uczyć, ale też wspierać w trudniejszych chwilach.

Kiedy mleko się pojawia, to okazuje się, że nasze sutki są po kawałku zjadane przez małego potwora. Bo skąd ta krew? Czemu boli tak jakby miały odpaść? Dla mnie szczerze mówiąc był to najtrudniejszy etap podczas karmienia Franka. Przez dwa tygodnie zaczynałam płakać jeszcze przed karmieniem, podczas karmienia wkładałam sobie szmatę do buzi, żeby się nie wydzierać. Bolało, bo sutki były poranione, zakrwawione, a Franek zdzierał strupy. Stosowałam różne maści, nakładki i wszystkie inne wynalazki, ale tak czy siak musiałam przez to przejść. Podczas tego okresu byłam najbliżej zrezygnowania z karmienia piersią, ale ponieważ położna zapewniała mnie, że jest to przejściowe i że warto zacisnąć zęby, to tak zrobiłam.

Kiedy piersi przyzwyczaiły się już do swojej nowej funkcji to z dnia na dzień było łatwiej. Oczywiście moje pierwsze dziecko było kolkowym potworem, który siedział przy piersi non stop (rekord to 5 godzin), co powodowało nawały mleczne, wieczne zapalenie piersi i kłopoty z ilością mleka – bo do produkcji mleka potrzebne są przerwy w karmieniu, których u nas było bardzo mało. Kolejny trudny okres, który wymagał ode mnie determinacji. Po trzech miesiącach i ustaniu kolek okazało się, że ilość mleka nie wystarcza dla Franka. Po każdym karmieniu był głodny, dlatego podjęliśmy decyzję o tym, żeby dokarmiać go mlekiem modyfikowanym. Moje wyrzuty sumienia zakończyły się wraz z pierwszym dokarmianiem, kiedy najedzone dziecko w końcu się uśmiechnęło i przestało mieć wiecznie skrzywiony wyraz twarzy. Mógł się zająć czymś innym niż walka o jedzenie. Ponieważ nie chciałam rezygnować z naturalnego karmienia, to bardzo pilnowałam tego, żeby każdy posiłek zaczynał od piersi, a kończył go butelką. W ten sposób dociągnęliśmy do 8 miesiąca (czyli 3 miesiące po moim powrocie do pracy) z czego byłam bardzo dumna. Franek od piersi odstawił się sam, pomimo że planowałam go tak karmić, co najmniej do jego pierwszych urodzin. Z Lilą było mi już dużo prościej, bo od początku wiedziałam, że może być trudno i że nie ma co nastawiać się zbyt pozytywnie. Co ciekawe ilości mleka jakie miałam przy drugim dziecku były mniej więcej trzykrotnie wyższe niż podczas karmienia Franka (rekord odciągniętej ilości pokarmu 150 ml vs. 40 ml) dzięki czemu nigdy nie miałam potrzeby dokarmiać jej czymkolwiek. Raz zdarzyła się sytuacja, kiedy moja mama została sama z Lilą, wylała przez przypadek całe moje mleko do zlewu i chciała ją nakarmić modyfikowanym. Lila odmówiła i poczekała aż wrócę :) W ten sposób dotrwałyśmy do 15 miesiąca. Planowałam Lilę odstawić 3 miesiące wcześniej, ale jakoś nie miałam serca, więc odstawiła się sama, wtedy kiedy do tego dorosła :)

Jeśli kiedykolwiek będę miała trzecie dziecko, to na pewno będę walczyć o to, żeby karmić je naturalnie. Spodziewam się, że może być znacznie trudniej niż z Frankiem, bo wiem, że w temacie karmienia lepiej przygotować się na gorszą opcję – przynosi ona mniejsze rozczarowania i daje mi dużo więcej siły do walki. A jeśli akurat wyjdzie tak, że będę musiała karmić go sztucznie? Nic strasznego, zawsze to dodatkowe tysiąc gadżetów do przetestowania :)

Zobacz
więcej

Bezpieczna droga do żłobka, szkoły i przedszkola

Bezpieczna droga do żłobka, szkoły i przedszkola

Już za chwilkę będziemy znowu odprowadzać swoje dzieci do szkoły, przedszkola czy żłobka. Zapewne jeśli pogoda pozwoli, to będziemy chodzić pieszo, czy jeździć rowerem, ale jeśli mamy daleko, albo pogoda zacznie zawodzić, to prawdopodobnie zaczniemy w tym celu używać samochodu.