Każda ciąża jest inna, ale żadna nie trwa tak długo, jak pierwsza

Każda ciąża jest inna, ale żadna nie trwa tak długo, jak pierwsza

Słyszałyście kiedyś o tym, że pierwsza ciąża trwa 40 tygodni, druga 9 miesięcy a trzecia, dopóki dziecko się nie urodzi? Potwierdzam – to prawda. A z czwartą to jest tak, że praktycznie nawet nie zdąży człowiek zauważyć, że był w ciąży, a już mu każą zajmować się noworodkiem! I istnieje nawet spora szansa, że jak dostanie tego noworodka do rąk, to się zorientuje, że chyba nikt nie ogarnął dla niego żadnej wyprawki!

W pierwszej ciąży na pytanie, który to tydzień potrafiłam udzielić dokładnej odpowiedzi bez zastanowienia. Zresztą pytanie o tydzień było dla mnie wtedy bardzo ogólnikowe, bo ja znałam nie sam tydzień, ale tydzień i dzień, a tym samym miesiąc i trymestr rzecz jasna! W każdej kolejnej ciąży moja wiedza w tym zakresie jest coraz gorsza. Przyznam bez bicia, że w czwartej ciąży nie wiem, w którym jestem miesiącu. Wiem, że mniej więcej jestem gdzieś przy końcu II trymestru, ale za to pamiętam termin porodu!!! To znaczy, znam ten termin, ale nie zawsze o nim pamiętam. Ostatnio na przykład zaczęłam planować wyjazd w góry na dwa tygodnie przed terminem i dopiero po dłuższej chwili ogarnęłam, że prawdopodobnie będę miała wtedy inne plany niż chodzenie po górach! Nawet ja byłam zaskoczona własną niefrasobliwością.

każda ciąża jest inna

Myślę, że nie jestem w tym odosobniona i znaczna część przyszłych mam ma podobne doświadczenie. Mnie pierwsza ciąża bardzo stresowała, wiecie to upewnianie się każdego dnia czy nadal jesteśmy w ciąży, doktoryzowanie się z położnictwa u doktora Google, wyczekiwanie na pierwsze ruchy dziecka, a potem niepokój, jeśli się nie rusza przez dwie godziny. Moje myśli przez 40 tygodni były skupione wyłącznie na ciąży, co było mocno obciążające.

Teraz, wiadomo, nadal jest trochę stresów, szczególnie wrzesień był trudny, bo zaczęło się od poronienia zagrażającego, a skończyło na 4 tygodniach leżenia w łóżku z krwiakiem w macicy. Ale kiedy było już wiadomo, że zagrożenie minęło, to znowu o ciąży zapomniałam i przypominało mi o niej dopiero dziecko, które zaczęło się intensywnie w brzuchu poruszać. Ruchy dziecka straciły nieco swojej pierwszociążowej magii. Pamiętam, że w pierwszej ciąży każde burczenie w brzuchu było uważnie obserwowane, bo kto wie, czy to nie TE RUCHY. Czasem byłam absolutnie przekonana, że to na pewno ruchy dziecka, a nie jelit, choć etap ciąży wskazywał na to, że to jednak na 100% jelita. Teraz rzecz jasna dobrze jest czuć ruchy, ale jednak wolałabym, by dziecko okazało więcej szacunku matce i nie robiło sobie dyskoteki, wtedy kiedy na przykład chciałabym zasnąć. Trochę mi tej niezwykłości i tajemniczości, której doświadczają rodzice w pierwszej ciąży, brakuje, ale z drugiej strony myślę, że każdą kolejną ciążą jestem mimo wszystko mniej zestresowana, co podejrzewam, korzystnie przekłada się również na dziecko.

Pamiętam, jak w pierwszej ciąży szykowałam wyprawkę i w zasadzie do 6. miesiąca ciąży miałam już wszystko wybrane, a w 7. kupione. Z jednej strony taki pośpiech wynikał z dużej ekscytacji nadchodzącymi zmianami, ale myślę, że było w tym również poddenerwowanie, bo nie zdążę, o czymś zapomnę, kupię coś źle. Teraz nawet nie chcę myśleć o tym, że miałabym te wszystkie rzeczy gdzieś magazynować tyle czasu. Za każdym razem gdy ktoś się mnie pyta, kiedy planuję napisać o wyprawce, to ja w myślach zaczynam liczyć, ile mi zostało do porodu i czy na pewno nie powinnam już czegoś szykować! Mam w sobie pewność i doświadczenie, więc wiem, że nawet jeśli czegoś nie kupię na czas, to nic się nie stanie, dziecko się nie wyprowadzi oburzone brakiem wózka, a i ja jakoś sobie poradzę. W czwartek ciąży na początku 3. trymestru, zamiast zajmować się wyprawką, planuję remont kuchni, a potem być może nawet szybką metamorfozę łazienki dzieci, chociaż nad tym drugim pomysłem jeszcze się zastanawiam, bo nie wiem, czy dam radę w 8 miesiącu przemalować 12 m2 kafli, szczególnie tych przy podłodze i przy suficie! Myślenie o remontach, a nie ciąży, porodzie i dziecku w pierwszej ciąży było jakąś totalną abstrakcją!

każda ciąża jest inna

Czwarta ciąża, koniec 6 miesiąca ciąży (specjalnie sprawdziłam). Stan gotowości wyprawkowej na zdjęciu. Jak widać, nie mam za wiele, a to i tak wszystko prezenty, sama NIC jeszcze nie kupiłam!

I jak tak sobie analizuję to, co teraz planuję, to widzę, że jak najwięcej „moich”, a nie „dziecięcych” rzeczy chcę zrobić, zanim znowu zostanę mamą noworodka, a potem niemowlaka. Mój mózg już chyba doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że przez minimum rok, nie będę mogła robić tego, co chcę, bez brania pod uwagę dziecka przy piersi. A ja już się jednak odzwyczaiłam od tego, że jakieś dziecko jest ode mnie totalnie zależne.

W pierwszej ciąży byłam całkowicie skupiona na przygotowaniach do roli mamy, miesiące szykowania wyprawki, czytania poradników, oglądania wózków i łóżeczek, szkoła rodzenia, oglądanie szpitala, w którym chciałam rodzić, a nawet aqua aerobik dla ciężarnych – to wszystko było mi bardzo potrzebne, żeby przygotować się do porodu i oswoić się z myślą, że za chwilę zostanę mamą. A teraz już nią jestem, wiem, z czym to się je, wiem, że dzieci są różne, biorę pod uwagę fakt, że być może nie zmrużę oka przez pół roku, będę ciągle przemęczona, ale, tak czy inaczej, wiem, że sobie poradzę. I wydaje mi się, że to właśnie ta świadomość sprawia, że te kolejne ciąże wydają nam się być krótsze, mijać niezauważalnie. Już nie mamy tych podświadomych obaw, że czegoś nie będziemy wiedzieć, że sobie nie poradzimy, że nie będziemy wystarczająco dobre. Na bank damy radę, być może z podkrążonymi oczami i suchą bułką w ręku, ale co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Muszę przyznać, że podoba mi się ta czwarta ciąża. To, że niby jest, a jakby jej nie było (to znaczy fizycznie to ona jest dużo bardziej niż każda wcześniejsza!!!). Wiem, że minie za szybko, że będę tęsknić za brzuchem i zastanawiać się nad tym, jak to się mogło stać, że nie potrafiłam jej celebrować tak, jak tej pierwszej. Ale jak sobie porównam moje pierwsze macierzyństwo do tego trzeciego, to nie mam wątpliwości, że wolę te kolejne.

Kiedy urodził się Franek, to czułam się trochę jak na wojnie. Dziecko nie śpi, nie je, nie współpracuje, płacze wtedy, kiedy nie powinno, nie potrafię go zrozumieć. Wszystko jest dokładnie nie tak, jak myślałam, że będzie. Znałam teorię – dziecko w nocy nie śpi jak dorośli, ale nie byłam sobie w stanie wyobrazić, co to faktycznie znaczy. Kolki trwające cały kwartał i ciągłe próby znalezienia tego, co „działa” na te kolki. Godzinne rozkminy, jak powinnam ubrać dziecko na grudniowy spacer i potem szybki powrót do domu, bo jednak zmarzło, albo się przegrzało. Wyrzuty sumienia, bo dziecko muszę dokarmiać butelką, bo nie radze sobie z czymś, co miało być przecież naturalne, a więc naturalnie powinno przyjść. Bardzo często miałam poczucie porażki, płacz niemowlaka oznaczał, że nie wiem, czego mu brakuje, a jak matka tego nie wie, to kto ma wiedzieć???

Potrzebowałam czasu, żeby zrozumieć, że mam prawo nie wiedzieć i zamiast walczyć, po prostu odpuścić. Dwa lata później urodziła się Lila, potem Hela i już nawet nie próbowałam walki – Nie śpi? No trudno! Musi non stop być przy piersi? No trudno! Nie da się jej odłożyć? No trudno! To wszystko minie, ja wtedy będę mogła wrócić „do siebie” i skupić się na sobie, ale będę przy tym mniej wykończona psychicznie i będę miała dużo lepsze wspomnienia z tego niemowlęcego etapu.

Teraz też czuję pewność, że gdyby moje czwarte dziecko było tak wymagającym niemowlakiem, jak to pierwsze, to bym aż tak bardzo tego nie odczuła. Zresztą cały czas się zastanawiam, czy Hela przez przypadek nie była też tak mocno płacząca i dająca w kość. Tylko przy niej już nie walczyłam, ani z nią, ani ze sobą, więc nie odczuwałam tego aż tak bardzo, jak przy Franku.

Wbrew temu, że jednak trochę się boje tego, co będzie (pozdrawiam świeżo upieczone mamy, które codziennie na instastories pokazują, co mnie czeka ;)), to jednak czuję, że będzie super. Nie pośpię, stanę się całodobową matką-żywicielką, nie będę mogła przez długi czas zrobić siku w samotności, ale poznam kolejnego wspaniałego człowieka, z którym spędzę kilkanaście lat, który najpierw pokocha mnie bezwarunkowo (z wzajemnością), potem powie, że nie jestem jego matką i, że okradam go z jego wolności, potem się wyprowadzi, potem dojdzie do wniosku, że jednak nie byłam taka najgorsza, bo tylko moje pranie tak ładnie pachniało, a potem zacznie wracać czasem do domu rodziców, bo chcąc nie chcąc będziemy dla siebie ważnymi ludźmi. Ekscytująca przygoda przed nami!

Wpis powstał w ramach współpracy z marką WaterWipes i jest częścią kampanii #rodzicielstwobezfiltra, które jest mi zdecydowanie najbliższe, bo pokazuje, że bycie mamą lub tatą to nie tylko piękne chwile, ale też mnóstwo niepewności, stresu i bólu.

O chusteczkach WaterWipes pisałam już na blogu kilkukrotnie, są to zdecydowanie moje ulubione chusteczki – nawilżane prawie wyłącznie wodą (tak konkretnie to 99,9% wody z niewielkim dodatkiem roślinnych ekstraktów pełniących rolę konserwantu). Bardzo cieszy mnie to, że w końcu będę mogła ich użyć na własnym noworodku. Do tej pory miałam osobiste (bardzo pozytywne) doświadczenie z wycieraniem WaterWipesami wyłącznie maluchów!

O kampanii oraz o marce WaterWipes można dowiedzieć się więcej o TUTAJ. A ja (razem z tajemniczymi wspólniczkami!) szykuję dla was coś ekstra w ramach tej właśnie kampanii! Tak że szykujcie się na niespodziankę <3

Zdjęcia: Agnieszka Wanat

Zobacz
więcej

Bezpieczna droga do żłobka, szkoły i przedszkola

Bezpieczna droga do żłobka, szkoły i przedszkola

Już za chwilkę będziemy znowu odprowadzać swoje dzieci do szkoły, przedszkola czy żłobka. Zapewne jeśli pogoda pozwoli, to będziemy chodzić pieszo, czy jeździć rowerem, ale jeśli mamy daleko, albo pogoda zacznie zawodzić, to prawdopodobnie zaczniemy w tym celu używać samochodu.