Po ponad 8 latach walki o to, by salon był miejscem, w którym spędzamy czas, udało nam się w końcu zrobić w nim taką rewolucję, że teraz ciężko jest znaleźć chwilę w ciągu dnia, kiedy salon świeci pustkami. W poprzedniej wersji salonu najbardziej lubiliśmy czarną ścianę i nasze coroczne rodzinne zdjęcie, teraz lubimy w nim absolutnie wszystko. Zobaczcie, jak po remoncie wygląda nasz dzienny pokój.
Salon był dla nas dużym wyzwaniem za każdym razem kiedy próbowaliśmy wprowadzić w nim jakieś zmiany – albo był mało funkcjonalny, albo mało przytulny, albo jedno i drugie. Kiedy więc 1.5 roku temu skończyliśmy remont naszej kuchni i zaczęliśmy planować remont salonu, to chcieliśmy zrobić w nim totalną rewolucję. Nie tylko w kwestii wystroju, ale również funkcjonalności. Wiedzieliśmy już, czego nam w salonie brakuje, ale nie wiedzieliśmy jak to zmienić. Dlatego o pomoc poprosiliśmy projektantkę, która pomogła nam już w zaprojektowaniu wielu pomieszczeń :)
Naszym głównym celem było to, żeby salon stał się na tyle przytulny i otwarty, żebyśmy chcieli w nim spędzać czas. Do tej pory służył najczęściej do bardzo sporadycznego oglądania telewizji, poza tym raczej w nim nie przebywaliśmy, a szkoda, bo to oznaczało prawie 40m2 niewykorzystanej powierzchni. Przy tak dużej rodzinie naprawdę szkoda nie korzystać z 1/5 domu!
Nasza projektantka jest na tyle fajne, że zawsze słucha, co my byśmy chcieli, a potem pokazuje nam projekty, które są dokładnie tym, czego chcemy. W przypadku salonu mieliśmy 3 życzenia – żebyśmy w końcu zaczęli z tego salonu korzystać, żeby był jasny i żeby była tam ścianka Volaka (czyli taki czeski kwietnik z lat 60. projektu Ludvika Volaka). O Volaku marzyłam od 5-6 lat, a ponieważ akurat nadarzyła się okazja i dostałam trochę niespodziewanych pieniędzy, to postanowiłam to marzenie spełnić!
Wizualizacje salonu bardzo nam się spodobały, więc już podczas remontu i potem przy szukaniu mebli staraliśmy się jak najwierniej odtworzyć ją w rzeczywistości. Oczywiście nie było to łatwe, bo jak wiadomo projektanci zazwyczaj znają wiele pięknych i niekoniecznie tanich elementów wyposażenia wnętrz. My chcieliśmy, żeby było w miarę podobnie, ale jednak bardziej przyjaźnie dla kieszeni.
Tak na dobrą sprawę, na wizualizacji i w naszym salonie jest dokładnie taka sama tapeta, lampa na ścianie, ścianka Volaka, te cudne szklane drzwi i zabudowa z telewizorem, która była zrobiona na zamówienie. Cała reszta to już nasze wariacje na temat wizualizacji. Ale tak czy inaczej nasz nowy salon mega nam się podoba, korzystamy z niego non stop, co jest ogromną zmianą w naszym domowym życiu i niczego byśmy w nim nie zmienili!
Zapraszam do naszego nowego salonu!
Drzwi z przeszkleniem
Przez lata do naszego salonu prowadziło szerokie wejście z przedpokoju, z którego do kuchni prowadziło równie szerokie wejście. To oznaczało, że jak było głośno w kuchni, to było głośno w salonie (i na odwrót), a dodatkowo salon nie był wcale przytulny. Marzyło mi się, żeby to szerokie przejście zabudować przeszkleniem z drzwiami. Bałam się, że przeszklenie będzie kosztować miliony, ale dobre wybadanie firm przez jedną z moich obserwatorek na Instagramie, sprawiło że od razu trafiłam do firmy Argon-Technika, która robi piękne przeszklenia, dotrzymuje terminów umowy i ma naprawdę konkurencyjne ceny. Bardzo ich polecam każdemu, kto chciałby mieć jakiekolwiek przeszklenia czy szklane drzwi w domu!
Te drzwi to była naprawdę najlepsza inwestycja! Pomimo tego, że nie mamy żadnych specjalnych dźwiękoszczelnych szyb, to szalejące w salonie dzieciaki są dużo mniej słyszalne w kuchni. A odpalenie wszystkich głośnych sprzętów kuchennych nie przeszkadza w oglądaniu filmu w salonie! Naprawdę od kiedy mamy te drzwi, wszyscy którzy nas odwiedzają z dziećmi mówią: „Nie wiem, ile kosztowały te drzwi, ale totalnie były warte tych wszystkich pieniędzy”.
Jedynym wyzwaniem są oczywiście ślady dziecięcych rąk na szybach, ale akurat do tego zdążyliśmy się już przez lata przyzwyczaić. Zresztą jak komuś przeszkadza odbita ręka, to zawsze może wziąć płyn i umyć szyby.
Pierwszy mebel w salonie – stara komoda
Jeszcze w trakcie remontu zaczęłam się rozglądać za meblami do salonu. Ponieważ te z wizualizacji nie należały do najtańszych, to szukałam alternatyw. Komoda, która miała stać na wprost szklanych drzwi, miała być drewniana i solidna. Wiedziałam, że nie będzie mi łatwo znaleźć takiej komody w popularnych sklepach meblowych, więc zaczęłam oglądać starocie wystawione na OLX i od razu wpadły mi w oko komody z lat 60. projektu R. Hałasa. Bardzo podobały mi się ich proporcje. Udało mi się dość szybko znaleźć na OLX taką komodę po renowacji w ciemnym kolorze i z bardzo fajnymi uchwytami szuflad i kupiłam ją jak tylko nasza ekipa remontowa opuściła salon ze swoim sprzętem :) Tego samego dnia stanęła w salonie i oficjalnie stała się pierwszym meblem w tym pokoju.
Powiem szczerze, że moim zdaniem nie ma ładniejszej komody. Jest idealna i bardzo się cieszę, że udało mi się na nią trafić. I jeszcze bardziej się cieszę, że nie zapłaciliśmy za nią majątku, bo niestety ona spodobała mi się tak bardzo, że gdyby poprzedni właściciele zażyczyli sobie za nią chorych pieniędzy, to byłabym skłonna je zapłacić ;)
Żółty fotel vintage
Kiedy w salonie stanęła komoda, to doszliśmy do wniosku, że idealnie będzie pasować do niej fotel, który mieliśmy w biurze. Zresztą w projekcie salonu był bardzo podobny żółty fotel. Znieśliśmy go na dół, postawiliśmy koło komody i okazało się, że pasują do siebie, jak ulał i, że w poprzednim życiu na bank byli razem. Ten fotel znalazłam kilka lat wcześniej w jakimś internetowym sklepie z meblami z PRL. Wtedy wydawał się być idealny do naszego kącika czytelniczego w biurze, ale że biura już nie ma, bo jest pokój Heli i Feli, to fotel zamieszkał koło komody.
Fotel można sobie rozłożyć do pozycji półleżącej, co sprawia, że jest ulubionym miejscem, na którym siadają dzieci podczas oglądania filmów.
Kanapa na środku salonu
Bardzo długo zastanawiałam się czy kanapa powinna stać tak, jak stoi teraz. Od kiedy mieszkamy w tym domu, szukaliśmy jakiegoś optymalnego ustawienia kanapy – żeby dało się oglądać telewizję, żeby siedziało się przy kominku, żeby nie siedziało się tyłem do ogrodu, żeby nie zmniejszać przestrzeni salonu. Okazało się, że postawienie jej na środku, tyłem do wejścia, tak by tworzyła naturalne przejście na piętro (bo schody na piętro prowadzą u nas z salonu) jest zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem, na które sami byśmy chyba nigdy nie wpadli. Nadal w salonie jest dużo miejsca, można siedzieć na niej przy kominku, dzięki telewizorowi zawieszonemu na ruchomym ramieniu, można na niej oglądać telewizję i nie siedzi się tyłem do tarasu. Naprawdę mamy najlepszą projektantkę!
Kanapa z wizualizacji miała tak zwany open end, czyli nie kończyła się podłokietnikiem i w części nie miała też oparcia. Bardzo spodobała nam się taka otwarta forma, ale ceny takich kanap były dość wysokie. Najtańsza kanapa z otwartym końcem, którą znalazłam kosztowała ok. 7000 zł i nawet byłam skłonna ją kupić, ale to była kanapa na zamówienie, na której wcześniej nawet nie usiądziesz, czyli zamawiasz z katalogu, sprzedawca ci mówi, że będzie wygodna, a jak nie jest, to trudno – nie zwrócisz, bo na zamówienie. Michał kategorycznie odmówił kupowania kanapy, na której nie można usiąść przed zakupem. Dzięki temu zaoszczędziliśmy naprawdę sporo pieniędzy.
Szukając różnych rozwiązań, znalazłam w starym katalogu Ikei sofę z takim otwartym końcem, a dokładnie sofę modułową, na której końcu można zamontować puf zamiast podłokietnika. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że kiedy pojechaliśmy do Ikei ją kupić, to pracownicy Ikei powiedzieli nam, że to stare rozwiązanie i o ile ta sofa jest nadal dostępna w Ikei (model Vimle) o tyle nie da się jej już połączyć z pufem. Odpuściłam na pół dnia, a potem zaczęłam szukać rozwiązań. Okazało się, że te wszystkie niezbędne do połączenia pufa z kanapą części można sobie zamówić w Ikei w częściach zamiennych, więc wróciłam do pomysłu kupienia do salonu sofy Vimle (swoją drogą bardzo wygodnej!).
Zanim po raz drugi pojechałam kupić nową sofę, zajrzałam na OLX i znalazłam kanapę, której szukaliśmy, za 400 zł! Mieliśmy szczęście, bo poprzedni właściciele chcieli się jej jak najszybciej pozbyć. Do kanapy dokupiliśmy nowy, szerszy podłokietnik oraz znalezionego na OLX za 330 zł pufa. W sumie kanapa kosztowała nas 930 zł! Nieco droższe było nowe obicie zamówione do naszej kanapy w Soferii (która szyje na zamówienie pokrowce na fotele i kanapy z Ikei). Za piękne, żółte i łatwe w czyszczeniu i praniu obicie zapłaciliśmy 1300 zł (tkanina Strong Dark Yellow, jeśli kogoś to interesuje). Kanapa w sumie kosztowała nas więc niecałe 2300 zł, a jeśli odejmę od tego to, co udało mi się zarobić na starych podłokietnikach i obiciu kanapy i pufa, to wychodzi na to, że zapłaciliśmy za nią 1700 zł! Po prostu sztos!
Jednak najzabawniejszą częścią historii tej kanapy jest to, że kiedy pojechaliśmy ją kupić, to trafiliśmy dokładnie do tego samego domu, w którym kupiliśmy naszą PRLowską komodę – budynek ten sam, klatka ta sama, tylko piętro inne. Nie byliśmy w stanie uwierzyć, że taki przypadek może się w życiu trafić, zwłaszcza jeśli mieszkasz w prawie dwumilionowym mieście!
Ścianka Volaka
Ścianka Volaka to, jak już wspominałam, najważniejszy mebel w salonie ;) Ten kwietnik udało mi się kupić, kiedy jeszcze salon był w remoncie. Ponieważ jest to mebel dość wiekowy, a ostatnimi czasy mocno poszukiwany, to znalezienie jakiegokolwiek egzemplarza do kupienia graniczy z cudem, a jeśli mamy jakieś życzenia odnośnie jego stanu albo koloru, to już w ogóle marzenie ściętej głowy. Kiedy więc po tygodniach przeglądania internetu w końcu udało mi się znaleźć Volaka po renowacji, w stanie idealnym, to nic mnie nie powstrzymało przed zakupem. Potem biedaczek stał oparty o ścianę przez jakieś poł roku, żeby w końcu stanąć na miejscu za kanapą.
Tak naprawdę ten montaż był wstrzymywany przez nasze poszukiwania kanapy, więc dopiero wtedy, kiedy w salonie pojawiły się wszystkie 3 elementy sofy mogliśmy przymierzyć się do zamontowania Volaka. Już podczas montażu zastanawiałam się, czy to jest dobry mebel w domu, w którym jest małe dziecko, ale na szczęście Fela nie wykazuje zbytniego zainteresowania wspinaczką meblową. Od czasu gdy opanowała wchodzenie i schodzenie po schodach wspinaczka przestała ją kręcić.
Stolik i dywan
Mieliśmy z Michałem zupełnie inne wizje tego, jak ma wyglądać stolik oraz dywan, który będzie stał przy kanapie. Ponieważ dostaliśmy od projektantki kilka pomysłów, to każdy wybrał coś innego i obstawiał przy swoim. Bez większej nadziei oglądałam więc różne stoliki i ławy w sklepach i na OLX w nadziei, że uda mi się tam znaleźć coś, co spodoba się i mi, i jemu. No i jakimś cudem się udało! Spodobała nam się znaleziona na OLX jasna, drewniana ława z zaokrąglonymi rogami i półką pod spodem. Kiedy pojechałam ją odebrać, okazało się, że jest to ława z Ikei (model Listerby) i, że nowa kosztuje prawie 899 zł, a my kupiliśmy używaną (stan igła) za 450 zł! Powiedzcie mi, jak tu nie kochać OLXa :D
Z dywanem było trudniej, bo mi się podobały takie „sprane” dywany stylizowane na vintage, a Michał mówił, że za dużo życia spędził przy nadrukach i on, jak widzi taki nowy/stary dywan, po prostu widzi źle zrobiony nadruk, a nie żaden wintydż! Ale jakimś cudem udało mi się go zaciągnąć do Ikei, żeby pokazać dywan, w którym się zakochałam. Jest bez żadnych wzorów, ale nie ma jednolitego koloru, dzięki czemu i super wygląda, i nie bardzo widać na nim jakiekolwiek zabrudzenia, więc idealny, jeśli ma się w domu zwierzęta i dzieci.
Barek
W salonie od początku mieliśmy barek, w którym trzymaliśmy alkohol i kieliszki. Chcieliśmy by w nowym wydaniu salonu był on bliżej drzwi niż wcześniej (poprzednio był na końcu salonu, co oznaczało dalekie wędrówki po kieliszki). Bardzo spodobał nam się pomysł na biało-szary barek naszej projektantki, ale chcieliśmy pójść w stronę wersji ekonomicznej i okazało się, że całkiem podobny efekt możemy uzyskać szafkami Eket z Ikei. Tym razem po prostu kupiłam je w sklepie, nie szukałam używanych na OLX i powiem szczerze, że dzisiaj myślę, że to był błąd, bo to ile czasu zajęło mi zamontowanie drzwiczek w tych szafkach, tak żeby były równe, jest nie do opisania. Serio! Chyba lepszym pomysłem było kupić już złożone :D
Ale całość prezentuje się bardzo elegancko!
Kwiaty i zabawki
Chyba największym wyzwaniem już w trakcie urządzania salonu było zmieszczenie w nim zarówno kwiatów, jak i zabawek Feli. Nie było to łatwe, bo mamy mnóstwo dużych kwiatów, ale się udało! Do trzymania zabawek służy część stolika Kvistrbro z Ikei (mieliśmy go wcześniej w salonie, dzieci zniszczyły nam blat stolika, więc został sam kosz) i sprawdza się świetnie, bo jest pojemny, ale można go ukryć w rogu salonu, więc nie rzuca się w oczy. Nawet znalezienie zdjęcia, na którym ten kosz widać było trudne!
Salon jest też miejscem, w którym stoi też bujak Good Wood, który jest najlepszą zabawką ever, służy nam już wiele lat, obecnie najczęściej dzieci leżą na nim jak oglądają filmy albo czytają książki, a kiedy przychodzą goście, to wyciągamy drabinkę i robimy z niego zjeżdżalnię!
Z czasem w salonie będzie mniej zabawek, dzięki czemu kwiaty mogą sobie spokojnie rosnąć, bo jak urosną, to będą mieć więcej miejsca. Jeśli też macie dużo dużych kwiatów, które zaczynają zajmować za dużo miejsca, to polecam wam zakup takich specjalnych spiralnych podpórek Jut Home Design, dzięki którym nieco łatwiej okiełznać te zielone potwory!
Póki co nie walczę z zabawkami w salonie, bo mam na tyle duże doświadczenie, że wiem, że te zabawki i tak tam będą. Zresztą chcieliśmy mieć salon, w którym wszyscy będą chcieli spędzać czas, a to wyklucza brak zabawek!
Ponieważ mamy masę planszówek, na które zawsze brakowało nam miejsca, to postanowiliśmy schować je w szafie, która jest zabudową telewizora. Był to pomysł genialny, bo tam jest tak dużo miejsca, że nie ma szans żebyśmy kiedykolwiek przestali się tam mieścić z planszówkami!
Oświetlenie
I jeszcze krótko o lampach, bo zawsze dostaję o nie dużo pytań.
Kinkiet nad komodą to kinkiet Lotta polskiej marki Ramko, ale nieco przerobiony, bo oryginalnie ma kabel z wtyczką, a my chcieliśmy, żeby kabel wychodził ze ściany. Zakochaliśmy się w tej lampie od pierwszej wizualizacji i długo szukaliśmy jakiegoś odpowiednika bez tej wtyczki, po czym doszliśmy do wniosku, że łatwiej będzie przerobić lampę niż znaleźć coś równie pięknego.
Lampę nad stolik znaleźliśmy na Allegro łażąc po internecie i szukając czegokolwiek, co będzie ładne i nie za miliony monet. Nie jest jakaś porażająco piękna, ale wygląda dobrze, podoba się i mi, i Michałowi (co nie zawsze jest łatwe), no i kosztowała najmniej ze wszystkich 3 lamp, które mamy w salonie.
Między wejściem do salonu a ścianką Volaka mamy lampę szynową z Obi, niby nic specjalnego, ale mega nam się podoba, bo można ją sobie samemu zaprojektować dodając kolejne elementy. Przez ostatnie lata w tej części salonu mieliśmy najsłabsze światło, więc teraz nadrabiamy zaległości!
I to chyba wszystko, co może was w naszym salonie interesować :) My jesteśmy naprawdę zachwyceni tym, jak on teraz wygląda i chyba się nie spodziewaliśmy, że ten remont wyjdzie nam tak dobrze.
zdjęcia: Agnieszka Wanat