Jako maniaczka wózkowa nigdy za bardzo nie interesowałam się nosidełkami i chustami do noszenia dzieci. Kiedy urodził się Franek i okazało się, że ma kolki to kupiłam chustę elastyczną w nadziei, że ciągłe noszenie go przy sobie trochę pomoże. Niestety, ani on, ani młodsza Lila nie przepadali za chustą. W prezencie dostaliśmy też nosidło Baby Bjorn, ale korzystali z niego głównie dziadkowe i to też niezbyt często – żadne z dzieci nie garnęło się jakoś specjalnie do nosidła. Przed naszą podróżą po Europie trochę spanikowałam, bo wiedziałam, że Lila nie zawsze będzie mogła jechać wózkiem, a sama nie lubię wkładać tak małych dzieci do nosideł turystycznych – zaczęłam się rozglądać za nosidłami ergonomicznymi, w których będę mogła nosić Lilę na plecach.
Ku mojemu zdumieniu okazało się, że istnieją maniaczki chustowe (do tej pory znałam tylko te wózkowe :)), które dzielą nosidła na nosidła i wisiadła. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, więc nie będę rozpisywać się tutaj szczegółowo na ten temat, ale tak w skrócie – w przeciwieństwie do wisiadeł, w nosidłach dzieci przyjmują prawidłową pozycję, przez co noszenie dzieci nie wpływa negatywnie na rozwój ich stawów i kości. Szczerze mówiąc wystarczyło kilka artykułów, zdjęć i dyskusji z koleżankami żebym przekonała się o wyższości nosidła nad wisiadłem i zaczęłam poszukiwanie czegoś dla nas. Ze względu na bardzo ograniczony czas nie miałam możliwości kupienia tzw. używki. Troszkę mnie zatkało jak zobaczyłam ceny ergonomicznych nosideł, bo w zasadzie zaczynały się od 400zł – z powodu wysokiej ceny nie zdecydowałam się na bardzo polecaną, ale chyba najdroższą Manducę i wybrałam przepiękną polską Tulę z motywem gitarowym za jedyne 420zl (!).
Okazja do wypróbowania Tuli nadeszła dopiero pod koniec pierwszego tygodnia naszych wakacji, kiedy wędrowaliśmy po Alpach. Byłam w szoku, że nosidło może być tak wygodne zarówno dla mamy/taty, jak i dla dziecka – praktycznie nie było czuć wagi Lili (10kg), a i noszenie Franka (16kg) nie sprawiało trudności. Podczas sześciogodzinnego noszenia Lili na plecach, ani razu nie czułam się zmęczona sporym obciążeniem, co naprawdę bardzo mnie zdziwiło, bo przy wcześniejszym korzystaniu z Baby Bjorn dość szybko się męczyłam i chciałam wyciągać dziecko z nosidła, żeby mój kręgosłup chwilę odpoczął. Fantastyczne było to, że dziecko w takim nosidle wtula się bezpośrednio w rodzica, co nie tylko jest przyjemnym uczuciem, ale daje też kontrolę nad dzieckiem (kiedy dziecko jest z tyłu nie widzimy co się z nim dzieje, a mimo to od razu wiedziałam, że Lila zasnęła, że się obudziła, czy że coś jej przeszkadza). Lili korzystanie z nosidła tak się spodobało, że wyciągała do mnie rączki jak tylko widziała naszą Tulę, również Franek często mnie namawiał na wsadzenie go do nosidła.
Tula jest dość łatwa w obsłudze – postępując zgodnie z instrukcją spokojnie można ułożyć dziecko w nosidle na plecach bez pomocy innych osób, chociaż ja skrzętnie korzystałam z pomocy małżonka :) Zaletą Tuli jest też specjalny kapturek, który podtrzymuje główkę śpiącego dziecka. Bardzo spodobała mi się również mnogość wzorów Tuli, można wybierać spośród prawie 20 różnych wersji.
Zdecydowanie polecam Tulę wszystkim tym, którzy szukają wygodnej i prostej w użyciu alternatywy dla chust i zdrowej alternatywy dla bardzo popularnych w Polsce wisiadeł. Cena jest wysoka, ale moim zdaniem warto upolować coś używanego, bo w Tuli zakochacie się od pierwszego użycia :)
Na koniec poglądowy obrazek, na którym widać różnicę między wisiadłem i nosidłem oraz negatywny wpływ wisiadeł na stawy biodrowe.