Pierwsze narty z dzieckiem — poradnik dla rodziców

Pierwsze narty z dzieckiem — poradnik dla rodziców

Nie byłam pewna czy w tym sezonie uda nam się wyjechać na narty z dzieciakami, bo jednak sytuacja ekonomiczna, inflacja i rosnące rachunki jakoś nas nie rozpieszczają, ale wygląda na to, że tydzień zimowych ferii spędzimy we Włoszech. Miejsce zarezerwowane, zaskórniaki odłożone, można się szykować! Dlatego po raz kolejny odświeżam mój poradnik narciarski dla rodziców, którzy mają w planach rozpocząć przygodę narciarską swoich dzieci i szykują się do pierwszego rodzinnego wyjazdu na narty. Pierwsza wersja tego poradnika powstała 6 lat temu i od tego czasu skorzystało z niego ponad 30 tysięcy rodziców! Jeśli nie wiecie, czy warto zacząć jeździć już teraz, jak wybrać sprzęt i skąd go wziąć, oraz JAK UBRAĆ DZIECKO NA STOK, to zapraszam do lektury! W tym poradniku znajdziecie wyczerpujące odpowiedzi na wszystkie nurtujące was pytania!

Tytułem uwiarygodnienia mnie jako autorki tego poradnika nadmienię, iż narciarstwo to mój ukochany sport. Jedyny, któremu poświęciłam tak dużo czasu i jedyny, w którym odniosłam sukcesy. Miliard lat temu z powodzeniem zdałam odpowiednie egzaminy i zostałam Pomocnikiem Instruktora PZN, co oznaczało, że mogłam uczyć innych. Co prawda przeprowadzka do Warszawy i studencka bieda przerwały moją narciarsko-instruktorską karierę, ale nie przekreśliły mojej ogromnej miłości do nart.

Powrót do narciarstwa po studiach był stopniowy, przerywany kolejnymi ciążami i wysysającymi energię niemowlakami. Na szczęście dzieci rosną tak szybko, że ani się człowiek nie obejrzał, a dzieci zapaliły się do narciarstwa tak samo, jak ja :) Ten poradnik powstał nie tylko na bazie moich własnych doświadczeń jako narciarki i instruktorki, ale również jako mamy, która na swoje dzieci na stoku patrzy zupełnie inaczej niż na swoich kursantów.

1. Kiedy warto zacząć naukę jazdy na nartach?

Jeśli mówimy o nauce jazdy na nartach, to najwcześniej zaczyna się z dziećmi czteroletnimi, większość szkółek narciarskich stosuje właśnie taki wiek minimalny. Wynika to zarówno z tego, że „nauka” wymaga świadomej gotowości dziecka do uczenia się, jak i z jego fizycznych możliwości. Oczywiście może zdarzyć się tak, że trzylatek będzie świetnie sobie radził albo że będziemy musieli poczekać z nartami do 6 roku życia, wszystko zależy od konkretnego dziecka, dlatego bardzo ważne jest tutaj słuchanie i obserwowanie potomka. Zmuszanie dziecka do jeżdżenia na nartach może skończyć się tym, że o nartach w ogóle nie będzie chciało słyszeć, co może być poważnym problemem dla ambitnych rodziców-narciarzy :)

Czasem widzę w ogródkach narciarskich młodsze dzieci, nawet dwuletnie, które próbują swoich sił na nartach. Oczywiście są to raczej zabawy na śniegu w lekkich nartkach najczęściej na płaskim terenie, które nie trwają dłużej niż kilkanaście minut, bo mniej więcej po takim czasie dwu czy trzylatek ma ochotę na coś zupełnie innego. Takie oswajanie dzieci z nartami jest jak najbardziej w porządku. Dopóki rzecz jasna nie przyjdzie nam do głowy ubrać dwulatka w profesjonalny sprzęt i spuścić go z góry na dół krzycząc za nim „jedziesz mały!!!” :)

img_7413-001
Franek zaczął jeździć w wieku 6 lat i po pierwszym sezonie był już całkiem niezłym partnerem do jazdy :)

Mówi się, że na naukę nigdy nie jest za późno, chociaż w przypadku nart warto zacząć do 10 roku życia, później dziecku będzie po prostu trudniej. W takim wieku dziecko zaczyna być samokrytyczne i próbuje się oceniać, co prowadzi do tego, że bardzo często stawia sobie zbyt wysokie wymagania i frustruje się tym, że uczy się wolniej, niż (w jego mniemaniu) powinien. O tym mechanizmie dowiedziałam się dawno, dawno temu, kiedy jako instruktorka zaczynałam uczyć dzieci jeździć na nartach. Pewnie nie zapadłoby mi to w pamięć, gdyby nie fakt, że to jest dokładnie moja narciarska historia. Zaczęłam naukę kilka miesięcy po 10. urodzinach i byłam niesamowicie krytycznie nastawiona do siebie, ciągle uważałam, że jestem za słaba, że za wolno się uczę, co naprawdę zabierało mi większość frajdy z jazdy, bo zamiast podczas jazdy myśleć „ale ekstra!”, to zastanawiałam się, czy ten łuk płużny dwa skręty temu, to na pewno dobrze wyszedł. Ostatecznie niecałe 10 lat później udało mi się zdać egzamin instruktorski, ale myślę, że gdybym mogła zacząć naukę wcześniej, to byłoby mi znacznie łatwiej.

Młodsze dzieci podczas jazdy na nartach nie oceniają siebie, nie rozmyślają o tym, czy na pewno dobrze weszły w skręt, tylko po prostu cieszą się tym, że jadą i naprawdę piorunująco szybko się uczą. Pamiętam moją pierwszą uczennicę, miała 6 lat, przez tydzień miałam ją uczyć, żeby tata mógł z nią na koniec sam zjechać ze stoku. W zasadzie po jednym dniu świetnie sobie radziła. Byłam w szoku, bo pamiętałam mój pierwszy tydzień na nartach i wyglądał on znacznie gorzej :)

Jeśli więc macie w domu 4 – 6-latka i chcecie, żeby jeździł, to jest to świetny moment, by spróbować. Gdy połknie bakcyla, to w następnym sezonie nie da wam bez nart żyć, jak nie, to spróbujecie za rok.

2. Jak wybrać sprzęt sportowy dla dziecka?

Skoro decyzja o wyjeździe zapadła, to czas pomyśleć o tym, na czym dziecko ma jeździć. W tym przypadku im mniej wiecie o sprzęcie, tym łatwiej, im więcej, tym trudniej.

Buty

Moim zdaniem najważniejsze są buty, bo jeśli buty będą złe, to najlepsze narty nam nie pomogą. Problem z butami jest taki, że są one cholernie niewygodne podczas mierzenia — ciasne i wymuszające jakieś nienaturalne zgięcie nóg. Jest to zdecydowanie najbardziej problematyczny element sprzętu dla dziecka i naprawdę trzeba poświęcić sporo czasu, żeby dobrze go wybrać. Dorośli mają tendencję do kupowania sobie za dużych butów narciarskich, więc bardzo łatwo jest to przenieść na dziecko, a to poważny błąd! Zasadniczo buty narciarskie nie mogą być ani za duże, ani za małe, mają być w sam raz (czego dzieci przyzwyczajone do wygodnych, luźnych butów mogą nie rozumieć). Dlatego nieźle się przy wybieraniu buta nagimnastykujecie, bo będziecie musieli znaleźć złoty środek pomiędzy butem za dużym (który nie zapewnia stopom bezpieczeństwa i utrudnia jazdę) a za małym :)

Po pierwsze należy najpierw zmierzyć stopy dziecka, a następnie przymierzyć same wkładki (czyli te miękkie kapcie, które są w skorupie buta) i sprawdzić w każdy możliwy sposób, czy wielkość jest dobra. Dopiero potem należy przymierzyć cały but. Jeśli kupujemy dziecku nowe buty, to spokojnie możemy je mierzyć na cienką skarpetkę — środek buta będzie się ubijać pod ciężarem małego narciarza, więc po kilku dniach będzie mu tam nieco luźniej. Jeśli kupujemy but używany lub wypożyczamy, to zakładamy takie skarpetki, w których dziecko będzie jeździć. Oczywiście nie mówimy tutaj o grubych skarpetkach robionych na drutach, czy trzech parach nałożonych na siebie, tylko o normalnej narciarskiej skarpetce, która jest nieco grubsza od zwykłych skarpet. Warto w butach trochę pochodzić, zanim je kupimy, więc jeśli mamy szansę na dłuższe przymiarki, to wykorzystajmy je do maksimum :)

Czy buty dziecięce się czymś między sobą różnią? Tak! Buty dla małych, początkujących narciarzy, bardzo często są butami tylnowejściowymi z jedną klamrą — są bardzo łatwe i wygodne w zakładaniu i ściąganiu, co przy małych dzieciach ma duże znaczenie (takie buty gorąco polecam szczególnie na pierwszy sezon!). Są też buty przedniowejściowe z 2-4 klamrami, które wyglądem przypominają zwykłe buty narciarskie dla dorosłych — trudniej się je zakłada i zapina, ale znacznie lepiej trzymają nogę, co jest ważne dla dzieci już jeżdżących.

Zdecydowanie najbardziej istotna przy wybieraniu butów narciarskich jest ich twardość, którą określa się poprzez Flex Index. Buty miękkie (Flex Index od 10 do 40), to buty dla dzieci początkujących. W takich butach jest wygodniej, wstrząsy są lepiej amortyzowane i można nieco wyprostować w nich nogi, które mogą wtedy trochę odpocząć — łatwiej i przyjemniej się w nich jeździ, co jest ważne na początku przygody z nartami.

Twardsze buty (Flex Index 50 – 70) przeznaczone są dla zaawansowanych małych narciarzy. Buty są sztywniejsze, mniej wygodne, ale lepiej przenoszą ruchy ciała na narty, czyli skuteczniej się w nich jeździ. Mali zawodnicy mają jeszcze twardsze buty (Flex Index 80 i więcej), dzięki czemu jeszcze lepiej kontrolują narty, ale nie wytrzymują w tych butach zbyt długo, za względu na ich sztywność i niewygodę.

Jeśli wasze dziecko jest zawodnikiem, to doskonale będzie wiedziało, jakie buty musi mieć, ale jeśli dopiero zaczynacie, to musicie zwrócić uwagę, żeby nie kupować butów zbyt twardych, bo to może zniechęcić dziecko do narciarstwa. Zacznijcie w tych butach, których Flex Index nie przekracza 40, a potem w miarę doskonalenia umiejętności będziecie zmieniać je na twardsze. I absolutnie nie sugerujcie się tymi wskaźnikami przy kupowaniu butów dla siebie — Flex Index w butach dla kobiet i mężczyzn dobiera się nieco inaczej (tzn. jest wyższy niż w butach dziecięcych).

Narty i wiązania

Na szczęście dobór nart dla dzieci nie jest tak skomplikowany, jak przy dorosłych. Nie trzeba określać tutaj ulubionego stylu jazdy, stopnia zaawansowania czy tras, po których najczęściej jeździcie. Ogólnie rzecz biorąc, takie narty można podzielić na narty dla początkujących i średniozaawansowanych oraz dla zaawansowanych i zawodników. Jeśli dopiero zaczynacie, to wybieracie narty z pierwszej grupy, które są znacznie tańsze od nart z drugiej grupy, co powinno was ucieszyć :) Zdecydowanie ważniejsza jest długość nart, bo może ona zarówno ułatwić, jak i utrudnić naukę jazdy na nartach — na krótkich nartach łatwiej się jeździ i szybciej robi postępy, długie utrudniają początkującym życie :)

Wybierając narty na pierwszy sezon dziecka, powinniśmy szukać czegoś, co sięga dziecku mniej więcej od pach do ramion, pamiętając o tym, że pachy będą zdecydowanie lepszym wyborem :) Kolejnym etapem mogą być narty sięgające od ramion do czubka nosa, a najbardziej zaawansowane dzieciaki mogą mieć narty sięgające od czubka nosa do czubka głowy :)

6
Franek, Lila i Hela tak się prezentowali, jako narciarze na początku 2017 roku.

Razem z nartami kupujemy wiązania, które są bardzo ważne, bo w razie upadku to właśnie wiązania wypinają narty i ratują nogi i głowy :) Przy wyborze wiązań dla dzieci nie ma większej filozofii — muszą być one dostosowane do wagi dziecka, ale za to odpowiednie ustawienie wiązań to już wyższa szkoła jazdy, która wymaga wizyty w serwisie :) Na wiązaniach dla małych dzieci skala siły wypięcia powinna zawierać się w zakresie 0,5-2,5 DIN lub 0,7-4,5 DIN. Dzieci ważące więcej niż 40 kg mogą jeździć z wiązaniami w zakresie 2-7,5 DIN.

Warto pamiętać, że wiązania powinny być ustawiane przed każdym sezonem, bo dziecko rośnie i robi postępy na nartach. Jeśli zacznie jeździć bardziej agresywnie, a my nie dostosujemy wiązań do umiejętności i wagi, to może się to skończyć dla dziecka bardzo źle! Pamiętajcie też, że wiązania ustawianie są do konkretnej pary butów, co oznacza, że każda zmiana butów wymaga dopasowania wiązań.

Kijki

Kijki tak naprawdę to jest zbędny ekwipunek początkującego narciarza. Ogarnięcie poruszania się na ślizgających się nartach w sztywnych butach jest wystarczająco trudne, więc dokładanie dziecku jeszcze kijków może skończyć się źle i narazić na niebezpieczeństwo zarówno nasze dziecko, jak i innych narciarzy. Oczywiście są dzieci, które o kijkach marzą, bo wydaje im się, że dzięki temu ich wszystkie narciarskie problemy znikną, ale to nie jest prawda :)

Jeśli dziecko jest już trochę zaawansowane, to można pokusić się o kupno kijków — dobór odpowiedniej długości jest bardzo prosty. Stojąc w butach narciarskich, należy odwrócić kijek rączką do dołu, oprzeć go o podłogę i jedną ręką złapać go pod talerzykiem. Jeśli ręka dziecka jest zgięta w łokciu pod kątem 90°, to znaczy, że kijek jest dobry :)

Obecnie można kupić kijki teleskopowe z regulowaną wysokością, które mogą być dobrym wyborem dla ciągle rosnących dzieci :)

Kask i gogle

Kask to obowiązkowe wyposażenie małych narciarzy. Nie wyobrażam sobie, żeby moje dzieci jeździły bez kasków i cieszy mnie to, że w wielu krajach jest to obowiązkowe. W Polsce w kaskach muszą jeździć dzieci do ukończenia 16 lat. Jeśli kusi was puszczenie dziecka na narty bez kasku, bo przecież ono dopiero zaczyna i wolno jeździ i nic mu się nie stanie, to jest to błąd. Trzeba pamiętać o tym, że narciarstwo jest sportem urazowym i nawet jeśli dziecko będzie stało w miejscu, to nigdy nie wiadomo, czy nie wpadnie w niego rozpędzony narciarz, lub czy nie zacznie się niekontrolowanie ześlizgiwać na nartach.

Czasami dzieci nie chcą nosić kasku, bo mówią, że jest im niewygodnie, gorąco, ciasno itd. Jeśli kask jest dobrze dobrany (musi dobrze przylegać do głowy, nie ograniczać widoczności i nigdzie nie uwierać) to nie ma dyskusji. Na nartach jeździ się w kasku, jeśli dziecko nie chce kasku, to znaczy, że nie będzie jeździć na nartach. Najważniejsza jest wasza konsekwencja połączona z dobrym przykładem — rodzice jeżdżący w kaskach to argument ostateczny i świetnie działający na dzieci.

Jeśli będziecie kupować kask dla dziecka, to warto kupić taki kask, który ma system MIPS (MULTI-DIRECTIONAL IMPACT PROTECTION SYSTEM), jest to w miarę nowa szwedzka technologia, która zwiększa ochronę głowy podczas wypadków. Dużym minusem tego systemu jest to, że MIPS spotkamy raczej w kaskach z najwyższej półki i niezbyt często w kaskach dziecięcych. Na przykład wśród narciarskich kasków decathlonowskiej marki Wedze tylko trzy modele (dla dorosłych) mają ten system, a kaski kosztują ponad 500 zł. Jednak jeśli macie możliwość kupienia kasku z tym systemem, to kupujcie!

Pamiętajcie, że pod kask nie wkłada się czapki. Jeśli jest zimno, to można założyć najpierw kominiarkę uszytą z materiałów termoaktywnych, a na nią kask. U nas wyglądało to najczęściej tak, że przy niezbyt dużym mrozie dzieciaki zaczynały jeździć w kominiarkach pod kaskiem, a jak już się rozgrzały, to wołały, że jest im za gorąco i zostawały w samym kasku. Jeśli planujecie wypożyczyć kask, to moim zdaniem kominiarka jest obowiązkowa, bo nigdy nie wiadomo, kto miał go na głowie przed naszym dzieckiem.

Gogle nie są obowiązkowe, ale bez nich naprawdę trudno się obyć, zwłaszcza jeśli zależy nam na nauce jazdy, a nie zabawach ze śniegiem. Gogle chronią oczy przed słońcem odbijającym się od śniegu, przed śniegiem, który w trakcie jazdy leci do oczu, a nawet przed zimnym wiatrem. Dwie istotne cechy gogli to dobra wentylacja (nie ma nic bardziej denerwującego niż wiecznie parujące gogle) oraz kategoria filtra, którą należy dobrać do warunków atmosferycznych. Kategoria filtra oznaczona jest literą S i cyfrą od 0 do 4 i oznacza % przepuszczanego światła – im wyższa cyfra, tym mniej światła jest przepuszczane. Jeśli macie zamiar jeździć w Polsce (gdzie ostrego słońca zbyt często nie uświadczymy), to najlepiej kupić coś z kategorii S1, S2 (kolor soczewki: złoty, bursztynowy, żółty, pomarańczowy). Lecz gdybyście mieli to szczęście, że szusować będziecie po mocno słonecznych alpejskich lodowcach, to wtedy znacznie lepszy będzie filtr S3 (kolor soczewki: szary, niebieski, brązowy).

Kupując gogle, powinniśmy mierzyć je razem z kaskiem, bo po pierwsze na kask będą zakładane, a po drugie muszą się pod kaskiem mieścić, dokładnie przylegając do twarzy narciarza. Jeśli będziecie kupować kask, to sprawdźcie, czy ma on z tyłu uchwyt na gumkę gogli, dzięki której dziecko ich nie zgubi, a wy nie będziecie płakać, że tyle za nie zapłaciliście :)

Czy sprzęt narciarski lepiej kupić czy wypożyczyć?

Narciarstwo to drogi sport, a jeśli ma się dużą rodzinę to w cholerę drogi. Jeśli chcemy, żeby dziecko było na nartach bezpieczne i jeździło z przyjemnością, to musimy liczyć się z tym, że buty i narty będziemy wymieniać co sezon, góra dwa. Nowe narty dla dziecka, które trochę już jeździ to wydatek około 500-1000 zł, buty ze średniej półki to 300-500 zł. I gdyby chodziło tylko o sprzęt, to pewnie nie byłoby problemu, ale na narty trzeba jeszcze gdzieś pojechać, zapłacić za hotel i kupić karnety. Dlatego znacznie popularniejsze jest wypożyczanie sprzętu dla dzieci — jest znacznie taniej, płacimy tylko za te kilkanaście dni w roku i możemy bez problemu sprzęt co wyjazd wymienić. Jedyny problem, jaki widzę to jakość sprzętu w wypożyczalniach, bo z tym naprawdę bardzo różnie bywa, a jeśli nasze dziecko dostanie zdeformowane buty i nienasmarowane narty bez krawędzi, to pewnie szybko nam podziękuje za taką rozrywkę.

Spotkałam się z poglądem, że im dalej od gór, tym lepsze są wypożyczalnie i serwisy narciarskie :) Nie wiem, czy to prawda, ale od kiedy serwisuję narty w Warszawie, to mam wrażenie, że znacznie lepiej mi się jeździ :) Wypożyczalnie, które nie są położone przy ośrodkach narciarskich, mają często więcej czasu na serwis, bo nie muszą w nocy po zakończeniu jednego turnusu serwisować kilkuset par nart na następny poranek. Poza tym wypożyczając narty w rodzinnym mieście macie czas, żeby zanieść je do świetnego serwisu, który nie tylko przygotuje narty do jazdy i dopasuje wiązania do małego narciarza, ale podpowie, czy na tym sprzęcie na pewno da się jeździć. Z drugiej strony wypożyczając narty przy stoku, możecie w każdej chwili poprosić o sprawdzenie, czy na pewno narty są dobrze nasmarowane, a krawędzie ostre.

Ja przy pierwszym wyjeździe wypożyczałam dzieciom narty, bo szkoda mi było inwestować w sprzęt bez sprawdzenia, czy w ogóle będą chciały jeździć dłużej niż jeden dzień. Skończyło się tak, że Lila zrezygnowała drugiego dnia, więc wtedy oddaliśmy sprzęt i pożegnaliśmy się z nartami na cały rok, a Frankowi po powrocie z pierwszego wyjazdu kupiliśmy sprzęt używany, bo za chwilę jechał na kolejny narciarski wyjazd.

W kolejnym roku Lila dostała swoje narty i buty, bo widziałam, że jest to dla niej niezwykle motywujące do nauki jazdy na nartach. Z butami narciarskimi spała przez pierwszą noc po zakupie, więc początki były bardzo udane :) Udało mi się kupić jej nowe buty (modele z poprzednich sezonów kosztowały wtedy jakieś śmieszne pieniądze) i narty, które były wyprzedawane w Intersporcie po likwidowanym systemie wymiany nart dziecięcych. Narty niby używane jeden sezon, ale szczerze mówiąc, poprzedni właściciel raczej nie jeździł w nich dłużej niż 4 godziny. W sumie za komplet zapłaciłam 350 zł, oczywiście z myślą, że będzie w nich później jeździła również Hela.

Jeśli nie chcemy nart wypożyczać i nie planujemy kupować nowego sprzętu, to warto pomyśleć o używanym. Dziecięce narty i buty z drugiej ręki najczęściej są na nogach przez jakieś 30 godzin na sezon, więc to naprawdę tyle, co nic. Oczywiście, jeśli na sprzęcie się nie znamy, to może być nam trudno, ale czasem wystarczy spędzić kilka godzin w Internecie i zaczynamy mieć pojęcie o tym, na co zwrócić uwagę kupując używany sprzęt narciarski dla dzieci. Najważniejsze, żeby narty były taliowane (szersze piętki i dzioby, węższy środek), miały niezbyt zniszczone ślizgi i krawędzie, które nie są poszczerbione czy zardzewiałe. Resztę zrobi dobry serwis. W przypadku butów sprawdzamy, czy wkładka (kapeć wewnętrzny) nie jest zniszczona lub zdeformowana i czy wszystkie klamry na skorupie dobrze trzymają, czy da się je pozapinać, czy nie są połamane etc.

Świetną opcją jest system wymiany nart dziecięcych, który istnieje w niektórych sklepach narciarskich. W tym systemie kupuje się używany dziecięcy zestaw narciarski za określoną sumę, a potem można wymieniać narty i buty według potrzeb, płacąc ułamek tej pierwszej kwoty. W Warszawie taki system funkcjonuje np. w sklepie unlimitedsports.pl. Za pierwszy komplet płacimy 600 zł, a kolejne wymiany kosztują 200 zł. Plusem takiego programu jest to, że przy corocznej wymianie nie musimy płacić za serwis nart, bo wymieniając sprzęt, dostajemy taki, który jest już przygotowany (oszczędność ok. 90 zł rocznie) no i mamy pewność, że jest to sprzęt sprawny i nowoczesny :). W takim układzie przez 6 lat korzystania z tego systemu (od 6 do 12 roku życia dziecka) płacimy ok. 260 zł rocznie przy wymianie sprzętu raz w roku. Moim zdaniem jest to bardzo dobra cena dla dzieci, które jeżdżą co sezon.

Pamiętajcie, że po zakupie sprzętu trzeba jeszcze go odpowiednio ustawić i przygotować do sezonu. Jeśli używany sprzęt kupujecie na giełdzie, czy od prywatnej osoby, a nie w wyspecjalizowanych sklepach, czy wypożyczalniach, to koniecznie zanieście narty do serwisu, który ustawi odpowiednio wiązania, przygotuje narty do sezonu i sprawdzi, czy wszystko jest z nimi w porządku. Jeśli sprzęt kupujecie w wyspecjalizowanym sklepie, to serwis najczęściej jest na miejscu.

3. Jak ubrać dziecko na stok?

Mamy już dziecko odpowiednio zainteresowane narciarstwem i sprzęt, to teraz czas na największą zmorę rodziców, czyli ubieranie. Wiadomo, że mamy tendencję do przegrzewania dzieci, bo wydaje nam się, że zimą marzną, więc muszą mieć kalesony, spodnie, ocieplacze, polary, 8 par skarpet i grubą czapkę. Tymczasem jazda na nartach to aktywność fizyczna, a aktywność fizyczna nas rozgrzewa, więc jeśli nie ma trzaskających mrozów, to nie ma sensu ubierać się na narty zbyt ciepło.

Jeśli naukę jazdy na nartach zaczyna dziecko kumate (4+), to ono będzie nam komunikować, czy jest mu ciepło, czy zimno, więc nawet jeśli popełnimy jakieś błędy, to szybko będziemy mogli je skorygować.

Ile dziecko ma mieć na sobie warstw ubrań?

Ja ubieram dzieci na stok, dokładnie tak, jak siebie. Czyli bielizna termoaktywna (spodnie i koszulka z długim rękawem), bluza polarowa oraz kombinezon narciarski. Taki zestaw sprawdzał się przy temperaturze ok -10°C. Kiedy jeździliśmy przy -15°C to dołożyłam dzieciom jeszcze dodatkową warstwę na nogi. Gdy jeździliśmy w temperaturze bliskiej 0°C, to zazwyczaj polar był ściągany po kilkunastu minutach, bo robiło się zbyt ciepło.

Nie zakładam dzieciom żadnych bawełnianych koszulek, swetrów czy rajstop, bo jak się dziecko spoci, to wtedy zacznie mu być zimno. Koszt bielizny termoaktywnej nie jest duży, a można z niej korzystać przez całą zimę (nie tylko na narty, ale też na łyżwy, sanki czy spacery). Ja mam już sprawdzony system, w którym na dłuższych wyjazdach każdy ma dwa komplety bielizny — jeden droższy wełniany (np. Reima) i drugi tańszy (z Decathlonu). Droższe kupuję wiosną (na wyprzedażach) z myślą o kolejnej zimie, więc szukam czegoś większego, tańszy kupuję zimą przed wyjazdem. Wełnianą bieliznę w super cenach można też znaleźć na Vinted, więc jeśli mam więcej czasu do wyjazdu to, zamiast kupować tani komplet w sklepie, kupuję tani, wełniany komplet na Vinted. Dzięki temu nie płacę za bieliznę dużo i daję radę ją prać i suszyć na wyjazdach.

Jak widać, bielizna termiczna to ciuch nie tylko na narty!

Na zdjęciu Hela i Fela mają na sobie tę „lepszą” bieliznę. Jeśli tak ja, jesteście fanami Reimy, to polecam wam zajrzeć na reima.com. Jeśli zależy mi na tańszej bieliźnie, to albo szukam wełnianej bielizny na Vinted, albo kupuję bieliznę w Decathlonie.

Do tego koniecznie trzeba kupić narciarskie skarpetki — muszą być długie i ciepłe (ale nie jakieś mega grube!). Na wyjazd najlepiej zabrać 2-3 pary takich skarpet, żeby móc je na bieżąco suszyć i prać. I tutaj mam podobne podejście — jedna para lepszych skarpet i jedna tańszych. Te tańsze niestety szybko się kurczą i filcują, więc są na jeden sezon. Droższe spokojnie posłużą młodszemu rodzeństwu.

Pamiętajcie też, że na nartach najszybciej marzną palce u stóp, dlatego warto przypominać dzieciom, żeby często nimi ruszały podczas przerw w jeżdżeniu (w kolejce do wyciągu i na wyciągu). Jak jest zimno, to warto kupić specjalne ogrzewacze do butów, rękawic i na plecy. Polecam ogrzewacze Wedze z Decathlonu, używamy ich od kilku sezonów i sprawdzają się świetnie!

Lepszy będzie kombinezon jedno czy dwuczęściowy?

Osobiście wolę, gdy moje dzieci bawią się na śniegu w jednoczęściowym kombinezonie, bo w ten sposób zmniejszam ilość dziur, przez które może wpaść śnieg i dłużej pozostają suche. Jest to niestety mniej wygodne w trakcie przerw na jedzenie, czy przerwy na siku, bo trzeba się rozbierać z całości. Do tego dzieci i tak muszą mieć zimową kurtkę, więc wychodzi nieco drogo. Ale biorąc pod uwagę fakt, że przy wyższych temperaturach śnieg się topi, a kombinezony stają się mokre, to przy dłuższych wyjazdach i tak najlepiej jest mieć dwa komplety.

Lila w narciarskim kombinezonie Reima Patoniva
Franek w zestawie narciarskim — kurtka Reima Tieten, spodnie Reima Wingon

Polecam zimowe kombinezony Reima, w których moje dzieci chodzą od lat. Najlepiej kupować je rzecz jasna na promocji (najlepsze ceny mają po sezonie, czyli wczesną wiosną), można też polować na używki na Vinted. Równocześnie moje dzieci mają zimowe kurtki, do których dokupuję spodnie narciarskie, z których korzystają na co dzień (np. w przedszkolu czy szkole). Na narty zabieramy zarówno kombinezon, jak i kurtkę ze spodniami, bo wtedy nie ma problemu, jeśli cokolwiek się przemoczy i nie zdąży wyschnąć.

Jeśli więc planujecie częste i dłuższe wyjazdy zimowe, to moim zdaniem warto mieć taki zestaw, jak ja. Bo może jednoczęściowy kombinezon wam się w mieście nie przyda, ale w górach świetnie się sprawdzi.

Ostatni element – rękawice narciarskie

Na narty zabieramy rękawice narciarskie, bo tylko takie zabezpieczą ręce przed przemoczeniem, zimnem czy otarciem. I pamiętajcie, że jedna para to za mało, bo jest to najczęściej ściągany element stroju narciarskiego, w związku z czym potrafi się w nim zebrać sporo śniegu. Jeśli śnieg na stoku był mokry, to często zmienialiśmy rękawice w połowie dnia, a wieczorem i w nocy suszyliśmy obie pary. Najmłodszym narciarzom możemy spokojnie kupić rękawice dwupalcowe, bo jest w nich cieplej. Przy dziecięcych rękawicach bardzo ważne jest to, żeby miały gumkę, którą zakłada się na rękawy kurtki lub kombinezonu. Dzięki temu mamy bardzo duże szanse, że rękawice nam się nie zgubią do końca wyjazdu :) Jeśli rękawiczki gumek nie mają, to mamy całkowitą pewność, że pierwsza sztuka zaginie już na samym początku! Podczas większych mrozów u młodszych narciarzy świetnie sprawdzą się zwykłe, cienkie rękawiczki zakładane pod rękawice narciarskie.

4. Gdzie jechać z dzieckiem na narty?

Jechać możecie dokładnie tam, gdzie chcecie. Nawet do Aspen, jeśli was stać ;) Wszystko zależy od tego, jakim budżetem dysponujecie i co na nartach chcecie robić. W Alpach w zasadzie każde miejsce ma mnóstwo świetnych szkółek narciarskich, przedszkoli, ogródków narciarskich ze specjalnymi wyciągami i pomocami do nauki. U nas tak naprawdę też jest bardzo dobrze, bo każdy większy ośrodek narciarski przygotowany jest również pod kątem rodzin z małymi dziećmi. Na Słowacji czy w Czechach jest jeszcze lepiej niż u nas. Wybierając miejsce, spędźcie trochę czasu na czytaniu o tym ośrodku narciarskim — bez problemu dowiecie się, ile tam jest wyciągów, czy są szkoły narciarskie, czy są organizowane kursy dziecięce, czy jest narciarski ogródek i czy jest przedszkole, gdyby wasze dziecko odmówiło jeżdżenia. Do tego oszacujecie koszty karnetów, bo pewnie będzie to istotna część waszego budżetu.

Zachęcam do przemyślenia wszystkich opcji i przygotowania się na różne scenariusze, również te, w których wasze dzieci nie chcą jeździć, w związku z czym wy też nie pojeździcie, jeśli przy stoku nie będzie przedszkola. My przez pierwsze 2 sezony nauki dzieci rezygnowaliśmy z wyjazdu w Alpy, bo za każdym razem, kiedy przeliczałam koszt wyjazdu, a potem oczami wyobraźni widziałam, że Lila odmawia zarówno jazdy na nartach, jak i pobytu w przedszkolu, to było mi smutno. Byłabym bardzo rozczarowana, gdybym sama nie mogła wykorzystać takiego wyjazdu na sportową jazdę ;) Ale wiem, że są rodzice, którzy nie mają takich dylematów, jak ja i jadą w Alpy z nastawieniem, że być może sami za bardzo nie pojeżdżą. Grunt to być otwartym na różne opcje.

Jeśli z dużym wyprzedzeniem planujecie urlop w polskich górach, to może się okazać, że warunki narciarskie nie będą rewelacyjne, dlatego warto też sprawdzić dodatkowe atrakcje w okolicy, żeby mieć jakiś plan awaryjny.

Od kiedy Franek i Lila potrafią jeździć na nartach, to staramy się wyjeżdżać na tydzień do Włoch, bo tam każdy ma szansę pojeździć w super warunkach za rozsądne pieniądze. Helena uczyła się jeździć właśnie we Włoszech, ale było to okupione tym, że w czasie jej pierwszego sezonu na nartach nie mogłam w pełni skorzystać z tego wyjazdu tak, jak chciałam.

5. Jak uczyć dziecko jazdy na nartach?

Moje zdanie jest takie, że uczyć się jeździć należy z instruktorem, ale rodzic może, a wręcz powinien jakoś wprowadzić dziecko w ten narciarski świat. Jeśli planujemy odstawić czterolatka do szkoły narciarskiej bez słowa wstępu, to prawdopodobnie się to nie uda. Po pierwsze warto dziecku pokazać, co to jest jazda na nartach — wystarczy z nim usiąść przed telewizorem i pokazać parę zjazdów zawodników. Świetnie się sprawdzają również transmisje z zawodów w skokach narciarskich, chociaż w naszym przypadku doprowadziło to do małego nieporozumienia. Franek był pewien, że będzie mógł skoczyć ze skoczni mamuciej w Harrachovie i był nieco rozczarowany, kiedy okazało się, że jednak nie :D

Warto też zabrać dziecko z nartami na śnieg, zanim oddamy je w ręce instruktora. Niech sobie pobiega w butach narciarskich, spróbuje się poślizgać na nartach po płaskim terenie, najlepiej jakby ze dwa razy upadło, bo wtedy będziemy w stanie powiedzieć, że to jest absolutnie normalna rzecz na nartach. Po prostu dobrze by było, żeby na lekcję z instruktorem szedł przekonany do śniegu i narciarstwa. Chyba najlepiej pierwszy dzień na wyjeździe poświęcić właśnie na taką wspólną zabawę i obserwowanie dzieci, które już się uczą jeździć.

Lepiej wybrać naukę indywidualną czy kurs grupowy?

Wiem, że są rodzice, którzy próbują sami uczyć jeździć swoje dzieci, ale wydaję mi się, że w większości przypadków jest to zły pomysł. Instruktorzy znają się na nauczaniu znacznie lepiej niż my. Jeżdżą lepiej technicznie, mają doświadczenie pedagogiczne i wiedzą, w jaki sposób nauczyć dziecko konkretnych elementów. Rodzice bez dobrze opanowanej techniki jazdy, wiedzy o tym, jak uczyć i znajomości praktycznych ćwiczeń, po prostu zrobią to źle. Do tego rodzice są często dużej bardziej krytyczni w stosunku do swoich dzieci, niż instruktorzy, co zniechęca dzieci do narciarstwa. A dodatkowo oduczenie złych nawyków będzie dużo trudniejsze niż nauczenie dobrych :)

Oczywiście instruktorzy bywają różni. Są tacy, którzy świetnie radzą sobie z maluchami i tacy, którzy nie lubią uczyć małych dzieci, zdolności pedagogiczne i cierpliwość też mają na różnym poziomie. Dlatego moim zdaniem ważne jest, żeby w szkole narciarskiej opowiedzieć o dziecku — czy jest nieśmiałe w stosunku do obcych, czy jest wrażliwe, czy jest przyzwyczajone do nieobecności rodziców itp. Dobra szkoła powinna umieć dobrać instruktora nie tylko do stopnia zaawansowania, ale również do potrzeb psychologicznych. Warto też przemyśleć, czy dla naszego dziecka lepsze będą lekcje indywidualne, czy kurs grupowy.

narty-4
Pierwsze zawody Franka po ukończeniu pierwszego kursu narciarskiego w lutym 2016 roku :)

Lekcje indywidualne pozwalają na 100% skupienie instruktora na naszym dziecku, w związku z czym szybciej osiągniemy zamierzone efekty. Instruktor może też wtedy złapać dużo lepszy kontakt z dzieckiem, więc jest szansa, że chętniej będzie ono chciało się uczyć, a wszelkie problemy (zarówno narciarskie, jak i osobiste) będą rozwiązywane od razu. Również rodzice mają wtedy lepszy kontakt z instruktorem, bo mają czas na indywidualną rozmowę przed i po zajęciach, żeby móc omówić zarówno postępy, jak i pojawiające się problemy.

narty z dzieckiem
Lila w trakcie pierwszego sezonu nauki

Kurs grupowy jest z kolei tańszy i zdecydowanie bardziej towarzyski. Jeśli więc nasze dziecko do szczęścia potrzebuje kolegów i współzawodnictwa, to prawdopodobnie lepiej odnajdzie się w grupie. W takim wypadku nauka idzie wolniej, bo instruktor uczy równolegle kilka osób, ale spokojnie, tak też można się nauczyć jeździć :)

Nie nastawiajcie się też na to, że instruktor zabierze wam dzieci na cały dzień i zobaczycie je dopiero, jak będziecie jechać do hotelu. Małe dzieci nie wytrzymają tak długo na nartach. Na początku mogą być to na przykład 2 godziny dziennie — najlepiej z przerwą pomiędzy. A potem, jak już się spodoba, to można się skusić na 2+2, a przy starszych dzieciach nawet 3+3. Wszystko zależy od wieku, kondycji i zaangażowania :)

6. A co jeśli moje dziecko odmówi współpracy?

To się zdarza i najważniejsze, żeby to zaakceptować. Ja znam moje dzieci na tyle, żeby wiedzieć, że one często na początku marudzą, ale potem są zachwycone, dlatego każdemu dałam dwa dni na przekonanie się do nart. Frankowi zajęło to 15 minut, Lila w połowie drugiego dnia kursu ostatecznie odmówiła jazdy na nartach. Ostatnią rzeczą, którą chciałam osiągnąć, to zniechęcenie jej do nart na kolejne lata, więc po prostu się z tym pogodziłam, choć nie było łatwo, bo przecież sama planowałam jeździć wtedy, kiedy dzieci mają swoje zajęcia. Jeśli u was zdarzy się to samo, to najpierw głęboko oddychajcie, a potem się z tym pogódźcie :) Poza tym jeśli podczas planowania wyjazdu przemyśleliście wszystkie możliwe scenariusze, to nie ma powodu do paniki, po prostu uruchomcie plan B  – ten który zakłada, że dzieci na nartach jeździć nie będą.

Istotne jest też to żeby zrozumieć dlaczego dziecko jeździć nie chce, bo dzięki temu następnym razem będziemy mogli lepiej się przygotować. Ja na początku myślałam, że Lila nie chce jeździć, bo słabo jej idzie i ciągle się wywraca. A jeśli narciarstwo jest ciągiem porażek, to oczywiste, że nie chce się w to pakować. Ale po kilku miesiącach, okazało się, że problem tkwił zupełnie gdzie indziej. Pani instruktorka mówiła do niej po czesku, a ona nic nie rozumiała, co doprowadzało ją do rozpaczy. Lila starała się jej słuchać i wykonywać polecenia, ale nie wiedziała, o co instruktorce chodzi. Co ciekawe starszy o dwa lata Franek nie miał z tym takiego problemu, czasem się wkurzał, ale nie było w stanie go to zniechęcić. Kiedy w końcu Lila nazwała to, co przeszkadzało jej w jeździe na nartach, to odetchnęłam, bo jeśli to jest dla niej problem, to da się go bardzo prosto rozwiązać :)

narty
Lila i Franek przed pierwszą w życiu lekcją narciarstwa. Wtedy jeszcze wierzyłam, że pójdzie gładko :D

Rok później zaliczyliśmy kolejne podejście do nart. Lila od samego początku była bardzo entuzjastycznie nastawiona. Kiedy wybieraliśmy dla niej buty i narty, to wręcz skakała z radości. Bardzo chciała jeździć, tylko cały czas się pytała, czy instruktor będzie mówił po polsku :D Drugie podejście było już sukcesem — co prawda Lila bardzo przeżyła zmianę instruktora w połowie kursu, ale jakoś dotrwała do końca i po tygodniu zaczęła sobie radzić na dużym stoku.

Helena zażądała nart gdy miała 3 lata i powiem szczerze, że była przy tym tak stanowcza, że nie mogliśmy jej takiej przyjemności odmówić. Oczywiście w jej wypadku była to zabawa na małych górkach, ale powiem szczerze, że nie słyszałam, żeby inne dzieci podczas nabierania prędkości śmiały się tak głośno, jak ona :)

Hela jest zaangażowaną narciarką od 2 roku życia. Na zdjęciu po lewej ma 2 lata i ograniczała się do zakładania osprzętu starszej siostry. Po prawej ma lat 3 i wywalczyła pierwszy zjazd na nartach :)

Moim celem było to, żebyśmy mogli wszyscy jeździć razem na narty, najlepiej w Alpy. Udało nam się to już w 3 wspólnym sezonie narciarskim. Franek i Lila spędzali wtedy prawie cały dzień w polskiej szkole narciarskiej, a Hela godzinę za mną na stoku, a potem resztę dnia w przedszkolu, albo z dziadkami.

Mamy też za sobą całkiem udany wyjazd w Alpy z niemowlakiem. Rok temu chwilę przed wyjazdem Michał złapał Covida i zamiast niego zabrałam ze sobą teściową, która na nartach nie chciała jeździć. Powiem wam, że to był układ idealny — teściowa ogarniała Felkę, Hela jeździła z instruktorką, a ja jeździłam ze starszymi dzieci. Oczywiście oprócz mnie, teściowej i dzieci na wyjeździe była masa naszych przyjaciół, więc nawet Franek załapał się na naukę jazdy na snowboardzie z kolegą pod okiem taty kolegi. Jeśli więc zastanawiacie się co zrobić, żeby pojechać z dziećmi na narty i się nie urobić po łokcie, to polecam zabrać ze sobą dziadków i/albo przyjaciół.

W tym roku znowu jedziemy do Włoch, znowu całkiem sporą grupą, ale tym razem bez Felicji, bo Fela zostanie na tydzień u dziadków. Już kiedyś zrobiliśmy podobnie z 1,5-roczną i 2,5-letnią Helą i była to bardzo dobra decyzja, bo Hela miała fajny czas u dziadków z sankami, bałwanem, śniegiem i bajkami, a my mogliśmy ogarniać narciarsko starsze dzieci. Fela na pewno dołączy do naszej narciarsko-snowboardowej ekipy, jak tylko będzie mogła.


Pamiętajcie drodzy rodzice — wasze entuzjastyczne nastawienia do narciarstwa to dopiero początek. Praca nad zaangażowaniem waszych dzieci w ten sport może potrwać kilka sezonów. Rozumiem, że może być to frustrujące. Kilka lat temu mama pięciolatki skarżyła mi się na stoku, że córka nie chce jeździć i ciągle wyje, a ona by chciała, żeby jednak nie wyła, ale jeździła. I ja to doskonale rozumiem, ale z wyjącego dziecka żadnego narciarza nie będzie i być może to wyjące dziecko potrzebuje czasu, musi dojrzeć psychicznie, poprawić swoją koordynację i ZECHCIEĆ jeździć na nartach. I może potrzebować do tego nie kilku dni, ale roku, lub dwóch. My czekaliśmy rok, żeby móc od Lili (po pierwszej w sezonie lekcji z instruktorem) usłyszeć, że ona uwielbia narty i mogłaby zrezygnować i z basenu, i z baletu, tylko żeby codziennie móc jeździć na nartach. Doprawdy warto było cierpliwie czekać!


Zawarte w tym wpisie linki, to linki afiliacyjne. Oznacza to, że jeśli klikając w nie, dokonasz zakupu, to ja otrzymam z tego tytułu drobną prowizję. W żaden sposób nie wpływa to na cenę, którą Ty zapłacisz, ale dla mnie będzie sygnałem, że cenisz moją rekomendację :)

Zobacz
więcej

Wybieramy pierwszą hulajnogę dla dziecka

Wybieramy pierwszą hulajnogę dla dziecka

Rowerek jest często pierwszym poważnym zakupem związanym z dziecięcą aktywnością na świeżym powietrzu (bo wiaderka i łopatki nie liczymy!). I bardzo dobrze, bo jazda na rowerze to ważna umiejętność.

Kurtki i kombinezony, czyli jak kupować zimową odzież dla dzieci?

Kurtki i kombinezony, czyli jak kupować zimową odzież dla dzieci?

Zakup zimowej odzieży dla dzieci to zazwyczaj dość duże wyzwanie dla rodzicielskiego portfela. Bo jakbyśmy nie szukali to taka zimowa odzież nawet dla dwójki dzieci, dają w sumie pokaźną kwotę! Nic więc dziwnego, że szukamy oszczędności i staramy się nie przepłacać.