Przez nasz dom przewinęły się setki, jak nie tysiące gadżetów. Kiedyś głównym sprawcą całego zamieszania byłem ja, jednak od kiedy Marysia zaczęła prowadzić bloga, większość różnorakich sprzętów i sprzęcików służy dzieciom i rodzicom. Na początku byłem zły – ciągłe odbieranie paczek od kurierów, stojące w przejściu pudła i wózki, które zagracały mi miejsce na skuter. Po jakimś czasie jednak zacząłem doceniać część sprzętów – w końcu jak większość facetów jestem gadżeciarzem, a te gadżety ułatwiały mi życie oszczędzając czas i wysiłek. Dlatego też postanowiłem wybrać z tych wszystkich opisywanych przez Mary sprzętów te, które mnie jako ojcowi przypadły najbardziej do gustu. Oto moje top5:
1.Wózek Micralite Superlite
Do wózków miałem zawsze podejście typowego faceta: no jeździ, wkłada się dziecko i już. Ma nie za dużo kosztować. Do czasu kiedy musiałem użyć taniej parasolki. Masakra. Nie dość że wnerwiała mnie niczym wózek sklepowy z zepsutym kółkiem, to nie było możliwości prowadzenia go i korzystania z komórki jednocześnie. A to już duży minus! Pomyślałem więc sobie, że opracuję zestaw cech, które opisują idealny wózek z męskiej strony. Oto i one:
- ma nie być za drogi
- ma się dobrze prowadzić (jedną ręką, żeby móc sprawdzić co na fejsie albo odebrać sms)
- ma wyglądać choć nieco męsko (po namyśle doszedłem do wniosku że męskie wózki muszą mieć konkretne opony, a nie jakieś małe popierdółki)
- ma się łatwo składać (jak transformers)
- ma zajmować mało miejsca po złożeniu (coby się ważniejsze rzeczy w bagażniku mieściły).
I tak, ten wózek spełnia wszystkie te punkty. Nie będę się specjalnie rozpisywał, po prostu kiedy siedzisz w knajpie i zabierasz się za steka nie usłyszysz od żony „Kochanie, przestaw jednak ten wózek, bo ludzie nie mogą przejść!“. Nie usłyszysz, bo wózek zajmuje tyle miejsca co stojak na parasole. Kosmos.
Co ważne, wózek ten nie ma zbyt wielu opcji ułożenia dziecka. Nie usłyszysz więc także: „Kochanie, połóż bardziej, postaw bardziej, jeszcze jedno oczko, a teraz lekko w górę.” Nie. Jest jedna pozycja – „hamak”. Idealna, nieprawdaż?
2. Krzesełko-walizka Benbat
Kolejny oszczędzacz czasu. Restauracja. „Kochanie, idź po krzesełko dla dzieci!“. I szukasz. Oczywiście wszystkie są zajęte, albo zaplute jedzeniem, albo pobrudzone, albo zepsute. Albo po prostu ich nie ma. I to jest oczywiście twoja wina, bo szukanie krzesełka dla dzieci jest twoim obowiązkiem niczem przynoszenie dzikiego zwierza z lasu.
Gadżet o którym piszę, to taka mała walizeczka która w magiczny sposób zamienia się w podwyższenie na krzesło. Wchodzisz do knajpy, przypinasz, wkładasz dziecko, sadzasz, zapinasz i sięgasz po menu. To takie proste. Kocham! W dodatku w środku można nosić miliony innych matczynych szpargałów, więc masz jedną torbę do noszenia („kotuś, pomożesz?”) mniej. Zresztą tę walizeczkę najchętniej nosi samo dziecko.
3.Pojemnik na mleko modyfikowane
Noc. Karmienie. Pół biedy gdy żona karmi piersią. Gorzej gdy trzeba korzystać z butelki. Kobiety nigdy nie ogarną tego, że o 2 w nocy niekoniecznie korzystamy ze 100% naszego mózgu i możemy nieco przypominać zombie. To pudełeczko jest napełnione odpowiednią ilością mleka w proszku. Wstajesz, przygotowujesz ciepłą wodę w butelce (co samo w sobie o tej porze jest wyzwaniem), wsypujesz zawartość pudełeczka do butelki, zamykasz ją, mieszasz w drodze do dziecka i już. Wydaje się to cholernie proste, ale w takich chwilach każda sekunda jest cenna, a mózg naprawdę nie musi zastanawiać się czy to 7 czy 9 łyżeczek. Albo czy sypiesz z dobrego pudełka.
Zresztą to wcale nie musi być noc. Możesz akurat sprawdzać, czy ściągnęła się aktualizacja do gry. Albo ktoś w internecie może nie mieć racji. My zawsze mamy na głowie ważne sprawy i nie musimy spędzać zbyt dużo czasu na odmierzaniu mleka w proszku…
4.Przenośny nocnik Potette Plus
Mężczyźni, jako znani i cenieni szefowie kuchni na całym świecie, mają o wiele czulszy zmysł powonienia niż kobiety, w związku z tym po prostu nie jesteśmy biologicznie stworzeniu do obsługi wszystkiego co wiąże się z kupą. Bardzo byśmy chcieli, ale ciężko jest oszukać matkę naturę, dlatego też zostawiamy często tę robotę – w sumie przecież nie tak ciężką – matkom. Ale jeśli przyjdzie nagła potrzeba i matki nie ma w okolicy to i my musimy wziąć na barki ten ciężar. Czasem spory.
Ten nocnik to samo dobro, niezależnie gdzie jesteśmy, wyciągamy go, wkładamy torebkę i sadzamy na nim dziecko. Nie wnikamy w szczegóły, wiążemy na ciągłym wydechu końcówki i taką to bombę biologiczną zanosimy szybko to pobliskiego śmietnika. Nie trzeba czekac do stacji benzynowej, ani szukać kibli, zastanawiać się czy są czyste, albo trzymać dziecka nad toaletą jednocześnie ćwicząc biceps i zmysł powonienia. A sam nocnik składa się jak transformers dzięki czemu zajmuje mało miejsca w bagażniku.
5. Namiot plażowy Tribord
Wyprawa na plażę to także jeden z ulubionych momentów w życiu rodzica. Najpierw trzeba obładować się tobołami, potem dojść na miejsce nie zatrzymując się zbyt często, a potem rozstawić cały majdan, pilnując czy dzieci nie weszły już po szyję do morza. Od niedawna oprócz znanej juz od pokoleń walki z parawanem plażowym, możemy skorzystać z różnego rodzaju namiotów plażowych. Spora część z nich ma konstrukcję jak słynne dwusekundowe namioty z Decathlonu. Bardzo je lubię, szczególnie gdy patrzę jak ludzie walczą z ich złożeniem. No właśnie – rozłożenie jest proste, ale gdy już musisz opuszczać plażę z drącymi się z głodu dziećmi, to składanie wygląda komicznie. Zawsze jesteś blisko sukcesu, ale w ostatniej chwili okazuje się, że coś jest nie tak, i całość znowu się rozkłada. Kończy się na wertowaniu instrukcji lub filmów z YouTube.
Wspomniany pół-namiot działa jak parasol – tak właśnie się składa i rozkłada. Może nie jest to automatyczne, ale jeden ruch i wszystko gotowe. Potem jeszcze dwa śledzie i możemy usiąść sobie w jego cieniu i otworzyć piwo, patrząc jak dzieci budują zamki z piasku. I oczywiście im pomagać mówiąc co po kolei maja robić. A gdy nadchodzi pora ewakuacji z plaży – całość składamy również jednym ruchem i chowamy w pokrowcu. Ten, w przeciwieństwie do większości pokrowców na cokolwiek – nie jest za mały.
Mam nadzieję, że ojcowie z chęcią skorzystają z moich porad, będę nadal obserwował sprzęty które testuje Mary i wychwytywał te przydatne z tatogadżetowego punktu widzenia.