W zeszłą niedzielę po raz trzeci odbyła się Mamy Giełda, czyli wymiana dziecięcych ubranek, którą udaje mi się zorganizować w Warszawie raz na pół roku. Pewnie nie jest to ani najlepiej przygotowane spotkanie, ani najbardziej oczekiwane wydarzenie stulecia, ale dla mnie jest to zawsze bardzo przyjemnie spędzone popołudnie. Oczywiście dwa dni przed panikuję, macham rękami i nie nadążam za własnymi myślami, ale gdy już jest po wszystkim, kiedy składam ubranka, które zostały, rozkręcam wieszaki i staram się ogarnąć miejsce po wymiance, to strasznie mi smutno.
Mamy Giełda, to spotkanie, na którym jest mnóstwo pozytywnej, kobiecej energii. Gdzie naprawdę wszyscy z ogromną radością dzielą się ubrankami po własnych dzieciach z innymi mamami. A kiedy na kolejnej edycji widzimy, że „nasze” ubranka znowu wróciły, to zazwyczaj wydajemy z siebie coś w stylu: „Och <3”. Ja już sobie chyba nie wyobrażam, że Mamy Giełdy miałoby nie być.
Trzecia edycja Mamy Giełdy odbyła się w nowym miejscu — Labour Cafe Deli & Co-working przy Tamce. Nasze ubrania zajęły pomieszczenia na dwóch piętrach, a ci, którzy stęsknili się za świeżym powietrzem, uciekali do głównej sali kawiarni. I kiedy zobaczyłam te kilka tysięcy ubranek, porozwieszanych i porozkładanych na jak mi się wcześniej wydawało całkiem sporej powierzchni, to pomyślałam sobie, że my jednak raz w roku otwieramy największy cykliczny dziecięcy lumpeks na Mazowszu.
Poważnie, to jest raj dla wszelkich fanek lumpeksów, bo nie dość, że ubrań jest tona, to jeszcze wszystko za darmo! Wejściówka na Mamy Giełdę kosztuje 10 zł, ale całość idzie na kawę, herbatę i ciastko dla uczestniczek, więc tak naprawdę, jest to prawdopodobnie najtańsza kawa i ciastko w Warszawie ;) Tylko niestety ciężko się na nie załapać, bo bilety na Mamy Giełdę rozeszły się w jeden wieczór.
Jako organizator czuję trochę presji na powiększenie tego spotkania i nieograniczanie liczby uczestników do 50 osób, ale zapieram się nogami i rękami. Po prostu większa liczba osób oznacza, że będę musiała wynająć TIR-a i magazyn do przechowywania tego, co nie zostało przez nikogo zabrane. Bo po każdej Mamy Giełdzie zostaje mnóstwo ciuchów, które później trafiają do potrzebujących rodzin.
Nasze ubranka trafiły już do rodzin wielodzietnych ze Szlachetnej Paczki oraz na Ukrainę do rodziny w bardzo trudnej sytuacji. Ubranka z trzeciej edycji trafią do kilku potrzebujących rodzin oraz do Szlachetnej Paczki. I niezwykle cieszy mnie to, że tak bardzo wszyscy pilnują tego, żeby giełdowe ubranka były w dobrym stanie i nikt nie traktuje tego, jak wysypiska śmieci :)
Bardzo bym chciała, żeby udało nam się w końcu znaleźć miejsce, które będzie spełniało wszystkie nasze wymogi. Jednak znalezienie przytulnej kawiarni z dobrym jedzeniem o ogromnej powierzchni gdzieś w centrum Warszawy wcale nie jest proste. Labour Cafe Deli niestety było za małe i pomimo tego, że miejsce jest cudowne i prawie idealne, to następnym razem musimy znaleźć coś większego.
Cały czas zastanawiam się, czy można tak zorganizować Mamy Giełdę, żeby wydzielić trochę miejsca do sprzedaży ubrań. Wiem, że część mam z chęcią przynosiłaby bardziej cenne rzeczy (drogie ubrania, kurtki czy płaszczyki), gdyby mogłyby je niedrogo sprzedać. Pewnie większe miejsce nam by w tym pomogło, ale zostaje jeszcze dylemat, jak sprzedawać swoje rzeczy i równocześnie czynnie uczestniczyć w giełdzie.
Planów i pomysłów mam mnóstwo i osobiście już nie mogę doczekać się kolejnej wiosennej edycji!
A i zdjęć jak zwykle nie udało mi się zrobić, ale w tej kwestii mogę liczyć na milliehome.pl, która tradycyjnie nie tylko wymienia się ubraniami, ale i foty trzaska. Jej relację z ostatniej Mamy Giełdy znajdziecie TUTAJ.